ki, która to nań wymownie patrzała, to go drażniła półsłówkami i zaczepiała, chcąc wywieść z dotychczasowej obojętności, a naprowadzić na drogę uczucia, ale napróżno. Młody człowiek, patrząc na nią, myślał o Frani; mówiąc z nią, uciekał do Wulki i silnie się bronił miłością swoją od napaści zalotnicy.
— Nie pojmuję w panu tej obojętności dla Denderowa! — zawołała Cesia, po kilkakroć usiłując zawiązać rozmowę więcej znaczącą. — Tyle lat tu spędzonych, lat młodości, lat rozkwitu, powinnyby zrodzić jakieś uczucie, jeśli nie dla ludzi, to dla miejsca...
— Możeszże pani pomyśleć nawet, że mi Denderów obojętny?
— Myślę, bo widzę... Mnie się zdaje, że i do więzieniabym się nawet przywiązała.
— Do więzienia! — powtórzył młody człowiek z uśmiechem znaczącym. — O! i ja też przywiązałem się do niego! Ale czyż i to nienaturalna, gdy kto raz pierwszy ma swój, własny swój kątek; gdy poczyna być panem siebie; gdy mu Bóg da domek i ciszę, i niezależność, żeby się do nich całem sercem przywiązał, zamykał, by ich użyć i rozkoszował nieznanem w życiu dobrem?
— To nie przeszkadza pamiętać o przeszłości.
— Któżby ją mógł kiedy zapomnieć?
— Nie mów pan tego, umiesz to doskonale. A jednak... — dodała smętnie z pełnem wyrazu spojrzeniem — był czas, był czas, żem inaczej o jego uczuciach dla nas... dla mnie... sądzić miała prawo...
— Uczucia te w niczem się nie zmieniły — rzekł Wacław chłodno, postrzegając się, że rozmowa niebezpiecznym iść poczyna torem.
— O! i bardzo! — zawołała Cesia, spuszczając oczy. — Obcy ludzie zajęli miejsca nasze, owładli parem Wacławem i kazali zapomnieć przeszłości.
— Powinienem być wdzięcznym i dziękować za te wymówki — odezwał się Wacław po chwili namy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/330
Ta strona została skorygowana.