party w wygodnym koczyku, po dobrej jadąc drodze szparkim kłusem, rozkołysany do marzeń Sylwan puścił cugle wyobraźni i, jak to bywa w młodości, gdy przed nami wszystko jeszcze, począł budować zamki na lodzie. Fantazja jego, wyprzedzając konie, leciała już do miasta, do którego jechał, i witała świat nowy zawczasu uśmiechem zwycięskim.
Sylwan, który wierzył w siebie, widział się otoczonym ludźmi, patrzącymi nań z zachwyceniem, z uwielbieniem, z podziwem; kobietami, pociągającemi go wzrokiem i uśmiechem, powoli wchodził w grono nieznane i podbijał je, stając się panem umysłów, serc i namiętności. Królował więc wśród widziadeł, które sobie tworzył, wymyślał przeszkody na drodze do celu, stawiał nieprzyjaciół, z kart wystrzyżonych, i obracał wszystko na triumf swój i okrycie się większym blaskiem.
Ani się spostrzegł, jak wśród tego marzenia uleciał spory kawał drogi, i znalazł się na pocztowym gościńcu, którym miał już jechać aż do stolicy. Wzrok jego, zasłoniony przesuwającemi się przezeń urojonemi postaciami z przyszłości, błądził, nie zatrzymując się na przedmiotach; zresztą świat zewnętrzny mało w ogólności obchodził go zawsze, a w tej chwili mniej niż kiedy. Co mu było do tego, że słońce świeciło jasno, że niebo osnute było białemi półprzejrzystemi chmurkami, z za których harmonijnie gdzie niegdzie błękit łagodny przeglądał; że rośliny i krzewy, i ściernie jedwabne, srebrzyste obwijały pajęczyny, że woń, jesieni właściwa, i barwy tej smętnej pory roku otaczały go i dopominały się, by ich używał, by je rozważał. Sylwan nigdy nie wszedł w ten związek z naturą, poetów i artystów będący udziałem; nigdy nie pomyślał o świecie inaczej, tylko aby go użyć, aby zeń jakąś rozkosz, jakąś przyjemnostkę wycisnąć. I światła, i cienie, i barwy, i stworzenia Boże były mu obojętne, jak tylko nie przyczyniały się do nasycenia go, jak tylko mu się nie kłaniały; nigdy nie spojrzał na człowieka,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/333
Ta strona została skorygowana.