chu się upakował i, wyprzedzając ich tęgim kłusem, puścił się na gościniec.
Rzućmy go na chwilę obładowanego nadziejami, domyślającego się miljonów baronówny, rozważającego piękność jej oczu i tworzącego sobie zawczasu świetną przyszłość przy dworze austrjackim, a wróćmy na wieś do dawniejszych znajomych.
Po powrocie z Denderowa Wacław wieczorem pojechał konno do Wulki i odetchnął ożywiony spokojnym, niewinnym, pogodnym uśmiechem Frani. Na ganku tylko spotkała go maleńka burka od Brzozosi, która, posłyszawszy tętent zdaleka, wybiegła z motowidłem i szpulką naprzeciw Wacława i zaczęła łajać go od bramy. Trzeba wiedzieć, że dwa całe dni nie mógł być w Wulce narzeczony i to srodze oburzało pannę ciwunównę, która, nie mając nic do roboty, domyślała się, że Frania musi się niepokoić, że płacze po kątach i t. p. Zdawało się jej nawet, że mniej przez te parę dni jadła, a to już było dla niej znakiem tak groźnym i przepowiednią tak straszną choroby, suchot, wycieńczenia, że winowajcy tego darować nie mogła.
— A to śliczny narzeczony! — poczęła, machając motowidłem i plącząc nici — a to śliczny mi kochanek! Dwa dni nie był, mieszkając jak kijem przerzucić! E! e! niech pan mi nic nie gada, co tu się ekskuzować! A panna Franciszka we łzach cała, nie je, nie pije, siedzi tylko w oknie i wygląda; a co zahuczy, to wyskoczy, myśli, że jej bohdanek; co zagada, podsłuchuje, czy nie on! gdzie tam. Jużciż to proszę pana hrabiego... jak Boga mego kocham... nie godzi się!... nie godzi...
— Ale, panno ciwunówno dobrodziejko!
— E! ciwunówna nie ciwunówna, pan mnie tem nie przekupisz, gniewam się na pana!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/344
Ta strona została skorygowana.