Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/347

Ta strona została skorygowana.

by się je rozplątało nawet, nigdy z nich całkiem wywinąć się nie można; powtóre na tym, kto zmłodu otarł się o panów, pozostanie zawsze coś, co go od nas odróżni... po trzecie — dodał stary — ot, źle i po wszystkiem, bo asindziej, panie hrabio, nigdy naszym być nie możesz!
Wacław się oburzył.
— Panie rotmistrzu! — zawołał — alem ja do tego świata i nie należał, i nie należę, i należeć nie pragnę. Jestem hrabią bardzo świeżo i śmieję się z tego tytułu jak z cudackiego stroju, któryby na mnie włożono; godziż się tak mnie martwić i przypominać to, co nie jest winą moją?
— No! no! cicho licho! jak chcecie. A panna Franciszka co na to?
— Ja, kochany ojcze, — żywo odezwała się córka — wierzę zawsze w to, co mi mówi Wacław, i gdyby mi kazał być spokojną wśród największej boleści, jestem pewna, że cierpiećbym przestała.
Wacław przykląkł i, pochwyciwszy ręce Frani, okrył je pocałunkami.
— Dziękuję ci! — zawołał z serdecznem przejęciem — stokroć, tysiąckroć ci dziękuję! Zrzucam hrabstwo moje na progu waszym, wyrzekam się go, wdziewam szaraczek, a bądźcie pewni, że w tej piersi bije serce szczere, gorące i synowsko do tego dachu przywiązane.
Stary Kurdesz zbliżył się i w milczeniu ucałował go w głowę.
— No, no! żartowałem, bredziłem i przepraszam — rzekł wzruszony. — Siadaj, panie Wacławie!... A kiedy pojedziesz do Warszawy?
— Choćby nigdy!
— Tak, ale i interes tego wymaga, i ja proszę, i wiedz, żem to dał za warunek, żebyś się lepiej poznał z tem, czego się dla nas wyrzekasz.
— Dobrze, ojcze, ale pozwolisz mi to trochę odłożyć?