Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/350

Ta strona została skorygowana.

weseli, z spokojnem sercem, jakgdyby ponad ich szczęściem nie krążyło czarne oko Cesi i nie biło pełne żądzy i zemsty jej serce...


Zaledwie Wacław powrócił do Palnika i rozmarzony usiadł na chwilę do fortepianu, gdy wpadł z łoskotem służący, oznajmiając mu, że przybiegł posłaniec ze Smolewa od księdza Warela, który, późnym wieczorem wracając od chorego, wywrócił się, spadł z wysokiego mostu i mocno się potłukł, tak że mu niebezpieczeństwo groziło. Wzywał on Wacława, chcąc go pożegnać, bo jak mówił posłaniec ze łzami, nie spodziewał się dożyć do rana. Nie zwłócząc ani chwili, Wacław siadł na konia i poleciał na złamanie karku do Smolewa.
Zdaleka zaświeciła mu z za obnażonych drzew uboga, pochylona plebanja, wszystkiemi okienkami swemi zwiastując nieszczęście, które do niej niespodzianie zajrzało. Cichy szmer dochodził uszów o staję i, mimo nocy, na drodze, w dziedzińcu, przed drzwiami, snuły się i roiły postacie ludzi, śpieszących z ubogiego domku lub dążących do niego. Na ganku, w sieni, w pokoju, wszędzie pełno było wieśniaków; kto tylko zasłyszał o nieszczęściu księdza Warela, tego ojca biednych, biegł się dowiedzieć do niego, śpieszył płakać nad jego cierpieniem, chciał mu czemś być użytecznym. Lekarza przyniesiono prawie na rękach, był to znajomy nam pan Szturm, który, jak zawsze, i tu naprzód zaczął od upatrzenia największego niebezpieczeństwa; ale na ten raz nie mylił się i nie udawał, bo ono było istotne i groźne.
Pod oknami plebanji, u ścian jej pochyłych, przysłuchiwali się i przypatrywali ubodzy tęskno, smutno, niespokojnie, chcąc pochwycić słowo, chcąc choć zdala zobaczyć jeszcze swego dobroczyńcę. Wewnątrz w pierwszej izbie zastał Wacław, prócz zapłakanej Doroty i doktora Szturma, zajętego przygotowywa-