Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/352

Ta strona została skorygowana.

umrzeć, Wacławie, — rzekł, zwracając się do przybyłego — ale śmierć nie straszna, moje dziecię, śmierć, to tylko koniec walki. Mój księże Jerzy, — dodał, niespokojnie zwracając się do wikarego — zrób, o co cię prosić będę, dla miłości mojej.
— Wszystko, co rozkażesz, ojcze.
— Znajdziesz tam kilka rubli po mnie: oddaj je ubogim, suknie ubogim, książki zostawisz sobie, krucyfiks odeślesz bratu mojemu do Inflant z datą śmierci... i...
— Ale ty, ojcze, nie umrzesz! — przerwał mu wikary. — Pan Szturm czyni nam nadzieję.
— Co to mówisz, bracie: ja lepiej od Szturma wiem, że umrę! Spowiedź już odbyłem przed tobą, jeszcze mam jedną do spełnienia, nim zamknę powieki. Z wielkich grzechów publicznych, co ludzi gorszyły, z uczuć zbrodniczych, z któremi się walczyło: spowiedź powinna być publiczna, jawna, głośna, jak w pierwszych chrześcijaństwa wiekach.
— Mój Boże! czyż ty, ojcze, mógłbyś sobie co podobnego wyrzucać?
— Zobaczycie, dzieci moje, — odparł spokojnie ksiądz Warel — chcę Bogu na ofiarę złożyć i tę, jaką miałem u świata opinję świątobliwości, może mi za to Bóg grzechy przebaczy... Wszystkich tu do mnie poproście.
— Ale, mój ojcze... Bóg takich ofiar nie wymaga.
— Bracie Jerzy, w imię Chrystusowe zaklinam, uczyń, jak proszę.
— Lecz gdybyś nie umarł, pocóż to, ojcze?... Daj się uprosić!
— Że umrę wkrótce, Bóg mi dał pewność: cierpię mocno, jestem potrzaskany w kawałki. Śpiesz uczynić, co żądam, bo mnie gorączka schwycić może i odbierze przytomność. Szturm niewiele obiecuje; pożyję godzin kilka, ale bez pamięci, to będą chwile stracone.
Ksiądz Jerzy wstał powoli i wyszedł do pierwszej izby smutny, zafrasowany, prosząc do łoża chorego wszystkich przytomnych. Ruszyli się pocichu, stanęli