Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/354

Ta strona została skorygowana.

uczyłem dobrze, ale żaden obrzęd, żadna książka, żadna natchniona z kazalnicy nauka nie znalazły przystępu do zamkniętej mojej piersi. Cierpiałem tylko, nie wiedząc, co mi jest, i przypisywałem to znudzeniu.
Przeszły nareszcie lata nauki, zbliżyła się chwila wyświęcenia.
Nie wiem czemu, zrana dnia tego zapłakałem, alem w nic jeszcze nie wierzył: na zepsutą, zeskaloną ziemię serca mego ziarno wiary padając, spróchniało i niepłodne tylko wydało kąkole.
Przybrany w szaty kapłańskie, przystąpiłem do ołtarza z świętokradzką obojętnością, z występnym żalem po świecie, któregom wyrzec się musiał.
Tu głos w piersiach wstrzymawszy, chory po chwili dopiero mówić począł:
— Ale Bóg, widać, chciał na mnie ukazać przykład swej potęgi. Zostałem kapłanem bez wiary, a ledwiem od stopni ołtarza odszedł, uczułem, jakby mnie silna, nieprzemożona chwyciła władza, a głowę i serce ucisnęło uczucie przestrachu jakiegoś i niewoli. Ręka Boża spoczęła na mnie niegodnym. Nie miałem jeszcze w sercu wiary, a Bóg wybrał mnie nędznika na apostoła swego i obrońcę, jakoby chciał rzec do zbuntowanego sługi:
„Mimo woli twej służyć mi będziesz, zmuszę cię, byś był moim“.
Odtąd ta siła niepojęta, którą czułem nad sobą, zamknęła mi usta, owładła niemi i obracała myślą moją, jak chciała. Nie mogłem powiedzieć tego, co mnie dręczyło: mówiłem to, co mi siła Boża dyktowała. Sam bez wiary, musiałem żarliwie stawać w jej obronie, nie wiedząc, skąd do tego brałem dowody i słowa, których w mej duszy nie było. Myślałem co innego, co innego mówić byłem zmuszony; gromiłem małowiernych, nawracałem obojętnych, katechizowałem nie swoją, ale obcą, Boską, niepojętą mi władzą, która mnie uczyniła niewolnikiem i sługą.
Ten dziwny stan trwał do połowy życia mojego; czułem jeszcze chłód i niewiarę w sercu, a na ustach