Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/359

Ta strona została skorygowana.

rych pocieszał; dzieci, które uczył; chorych, których leczył; ubogich, których wspierał, i wszyscy, co go tylko znali, szli we łzach za prostą jego sosnową trumienką, do piaszczystej mogiły na wzgórzu cmentarnem, gdzie sobie grób wyznaczył.
Gdy trumnę spuszczono w wykopany rękami przyjaciół dół głęboki, a ziemię na nią rzucać poczęto, jakiś zapał objął serca wszystkich: zapragnął każdy pamiątką uczcić grób człowieka, co tyle cierpiał i tak wiele dobrego uczynił. Jakby iskrą elektryczną przebiegła po głowach myśl usypania mu mogiły i, gdy poczęto nosić ziemię, lud wszystek rzucił się, dźwigając ją w połach siermięg, czapkami, fartuchami, rękoma, tak że w godzinę stanął wielki okrągławy wzgórek, a najgorliwsi do wieczora pracowali, dopóki go zieloną z nad ruczaju nie pokryli darnią.
Jak niegdyś wodzom zastępów pogańskich wierni ich żołnierze sypali kurhany, krwią oblane na obcej ziemi; tak teraz wodzowi Chrystusowych żołnierzy lud ze łzami naniósł mogiłę, a na niej prostym krzyżem wypowiedział całą historję tego człowieka, jego walkę, cierpienia, poświęcenie się i śmierć w pokorze i wierze, poniesioną na drodze posługi chrześcijańskiej.


Tymczasem Sylwan, wślad za baronem i jego córką, niekiedy ich wyprzedzając, to znowu przyzostając nieco tak, aby podróż jego nie miała pozoru jakiejś pogoni, posuwał się ku Warszawie. Znajomość, zabrana z ojcem panny, która wróżyła coraz bliższe stosunki i obiecywała poznanie pięknej Eweliny, nie ziściła jednak powziętych nadziei; Sylwan sam pomiarkował wprędce, że zbyt natrętne przywiązywanie się do barona jakiśby nań cień rzuciło, a baron pozostał w szrankach ulicznego zapoznania przypadkowego, które często odrazu bywa prawne poufałem, ale do niczego nie prowadzi i na niczem się kończy.