Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/368

Ta strona została skorygowana.

gał, dzieląc się z nim groszem ostatnim, myślano, że na strychu odkrył czarne oko dzieweczki, wabiące go młodością i krasą świeżości; gdy stawał za przyjaciela lub ujął się za kobietą, rozpowiadano, że się skłócił o karty, o aktorkę i t. p. Mało osób znało Edzia, jakim był, cały świat przysiągłby, że takim być musiał, jakim go sobie wyobrażano. Jak wszelkie życie walki, choć bezsilnej, smutny był los Edzia, boleścią wewnętrzną każdy dzień się w jego pamięci piętnował; ale z obowiązku swej roli, Edzio udawał wesołego i uśmiechał się do wszystkich.
Do tego biedaka, któremu tylu zazdrościło mniemanego szczęścia, pobiegł nazajutrz Sylwan z zapytaniem o barona. Edzio był mu już nieźle znajomy: zjedli razem kilka obiadów, wypalili z dziesięć cygar i zwali się po imieniu od ostatniego śniadania u Flateau, na którem pękło kilkanaście butelek szampana. Edzio X, choć dość majętny, stał skromnie i tyle jeszcze miał siły, że rzadko u siebie przyjmował, lubiąc się zamykać samotnie, raz tylko w tydzień dawał dla znajomych herbatę.
Sylwan, który koniecznie dostać się do niego pragnął, wybrał bardzo ranną godzinę i przebojem wszedł do jego pokoju. Edzio zmieszany szybko pochował książki, które czytał, pod poduszkę fotelu, dobył jakiegoś romansu, służącego mu na ten cel, a nieprzerzuconego ani razu, i z tym lekkim pokarmem w ręku przyjął Sylwana.
— Trochem niezdrów, — rzekł, wymawiając się — z próżnowania wziąłem jakąś książkę do ręki.
— Przepraszam, że ci odpoczynek przerywam — zawołał śmiało hrabia. — Trzeba coś przebaczyć wieśniakowi. Chciałem cię zastać koniecznie.
— Siadaj, proszę: cygaro?
— Dziękuję, niedługo zabawię.
— W czem ci usłużyć mogę?
— Będę szczery — rzekł Sylwan. — Jadać tu do Warszawy, spotkałem się w drodze z jakimś baronem