Cesia tymczasem starała się ośmielić Franię, pociągnąć ją ku sobie, otworzyć jej usta i serce. Rotmistrzówna powoli, powoli przychodziła do siebie, ale pozostała prostem dziecięciem wioski, naiwnem, nie umiejąc się zejść z Cesią na żadną myśl wspólną, nie mogąc zastosować do niej ni złączyć z nią na żadnym z nastrojów, w których najsprzeczniejsze czasem spotykają się wyobrażenia i pojęcia.
A! z jednej wszyscy wychodzimy kolebki, lecz jakże różnymi czynią nas ludzie, świat, pierwsze głosy, któremi karmią się uszy, pierwsze uczucia, poruszające sercem naszem! Jak dwa promienie, z jednego wyskakujące ogniska, wylatujemy w przestrzeń, wśród której im dalej pędzi nas przeznaczenie, tem szerzej rozbiegamy się, połączyć nie mogąc nigdy. Frania nie pojmowała Cesi dojrzalszej od siebie, na świat spoglądającej z uśmiechem szyderczym i urągliwym; Cesia litowała się nad Franią bezbronną, bojaźliwą, słabą, nieśmiałą, która się jej wydała dziecięciem.
W pierwszej na wygasłego uczucia popieliskach świecił dowcip chłodny i doświadczenie myśli, która już wszystko przebiegła i we wszystkich się skąpała kałużach; u drugiej biło uczucie wstydliwe i skromne, nie umiejące się wydobyć usty. Cesia była cała pożyczana, Frania sobą tylko; pierwsza lepiej znała świat i człowieka, druga naturę i Boga.
Każde prawie słowo Frani było śmieszne dla wychowanki pałacu; każdy wyraz Cesi niezrozumiały rotmistrzównie. Wacław ze strachem zdaleka poglądał na zawiązującą się ich rozmowę, roztargniony pomagając Kurdeszowi bawić panią hrabinę. Cesia tymczasem korzystała z czasu, stała się słodziuchną, przymilającą i, łatwiej od Frani potrafiwszy nastroić się na ton wiejski, powoli badała biedną wieśniaczkę. Nic nie uszło jej baczności pod żadnym względem; potrafiła zaczepić najdrażliwsze fibry jej serca, najdroższe jej przekonania, najtajniejsze nadzieje; a po kobiecemu obejrzała ją też, począwszy od czerwonych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/375
Ta strona została skorygowana.