Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/378

Ta strona została skorygowana.

sia, nie ukazując się i pozostając za kulisami, jak oparzona kręciła się, karmiąc wszystkich, pojąc i dom do góry nogami przewracając dla honoru rotmistrza.
Dała dla furmanów i lokajów cały gąsior starki, jedzenia we dwójnasób tyle, ile go spożyć mogli i powtarzała, fartuszkiem rozpłomienione ocierając policzki:
— Niechaj znają! Szlachcic ci to, ale pewnie u nich tak nie przyjmą! Niechaj znają! ot tak!
Nareszcie odwiedziny te, jak wszystko w świecie, skończyły się, runęły krzesła, rzucili się gospodarze, poprzynoszono salopy i chustki. Kurdesz pod rękę procesjonalnie wyprowadził hrabinę, Cesia wyściskała Franię, zapraszając do Denderowa... i mieszkańcy Wulki odetchnęli, gdy landarę ujrzeli za bramą. Kurdesz upadł na ławkę w ganku z zaschłem gardłem, Wacław podparł się we drzwiach zadumany, Brzozosia wybiegła zwycięska.
— A co? źle było? — zawołała. — Nie chwaląc się, jak Boga kocham, rotmistrzu, gdyby nie ja, nigdybyście sobie rady nie dali. Otóż, spodziewam się, żeśmy się nie poszkapili: jadła huk, dostatek wszystkiego; niech znają! A ludzi im popoiłam, tak że tańcowali po dziedzińcu; a jeden musiał być dobrze napity, kiedy starą Magdę niepoczciwy wyściskał, że jeszcze przyjść do siebie nie może...
— Dziękuję pannie ciwunównie, — odparł Kurdesz powoli — wszystko to było pięknie, ale jakby tak drugi raz, nie wypocząwszy, naprzykład jutro, przyszło znowu panów przyjmować...
— To co? Alboby to nam czego zabrakło? — przerwała Brzozosia.
Rotmistrz tylko westchnął.
Frania przystąpiła do Wacława.
— A! jakaż ona miła! — odezwała się — jaka uprzejma, ujmująca, a pan mi nic nie mówiłeś o niej.
Wacławowi twarz zapłonęła ogniem: nie umiał odpowiedzieć.
— Musi mieć dobre serce — dodała Frania. — Jak