centem, ani komplementem, ani pochlebstwem ułagodzić, by zostawił sumkę, hrabia rozmyślał tylko, jak uratować z rozbicia choć odrobinę majętności, a samą ruinę zrzucić na czyjeś plecy i od odpowiedzialności moralnej za nią się uwolnić. Klęska jakaś ogólna, przewrót, nieszczęście publiczne byłyby mu bardzo na rękę; ale horyzont, jakby naumyślnie, był jasny i wypogodzony.
W tych gryzących troskach Wacław zastał Zygmunta-Augusta, zestarzałego nagle, wybladłego i, pomimo usilnych chęci udawania spokoju, rozdrażnionego, zniecierpliwionego dojmującem położeniem. Na widok bogatego krewniaka nagle jasna myśl zaświeciła w głowie hrabiego, pomiarkował, że mógłby użyć jego spadku na podźwignienie siebie i, choć mu ciężko przychodziło zniżać się do prośby względem człowieka, w takich dziwnych z nim zostającego stosunkach, powitał go, schowawszy wstyd do kieszeni, z wylaniem i nadzwyczajną serdecznością. Po pierwszych przygotowawczych kilku słowach, przybrawszy minę poważną i smutną, hrabia począł mówić o sobie.
— Nigdym nie przewidywał, — rzekł — żeby mnie spotkał taki dziwny, nieprzewidziany zbieg interesów; mogę ci się przyznać, jako krewnemu, żem przyciśniony doostatka! Wszystko to spowodował ten nieszczęsny załóg, któremu zawsze byłem przeciwny, ta konfiskata klucza Słomnickiego... Kto wie, może będę musiał sprzedać wszystko, a sam usunąć się na spokojne i mniejsze gospodarstwo do dóbr naszych w Galicji. Prócz tego nie lubię tej prowincji... Nie chciałbyś u mnie kupić Denderowa?
— Kupię go — rzekł po namyśle Wacław.
Radość źle ukryta błysnęła na czole hrabiego, który już obrachował, że niedoświadczonego potrafi podejść, uwikłać i wymóc na nim cenę, jakiejby mu nikt inny nie zapłacił.
— Kupię go, — powtórzył Wacław — ale że sam nie znam się wcale ani na dóbr wartości, ani na inte-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/385
Ta strona została skorygowana.