Ale to maleńka przejażdżka, a dla pani — choć w piekło!
To mówiąc, wyrwał się wstrzymującym go i wybiegł do sieni. Cesia się rozśmiała, Wacław zadumał, hrabia ruszył ramionami.
— Ależ wiedziesz nim, jak chcesz! — rzekł ojciec do Cesi pocichu. — Biedny Farurej! Poleciał jak opętany.
Dziewczę ruszyło ramionami, spojrzało ojcu w oczy, i zrozumieli się. Zygmunt-August wybiegł niby za Farurejem, a Wacława z Cesią sam na sam zostawił.
Nie było już sposobu uniknąć rozmowy, którą przeczuwał przykrą; Cesia całą siłą wzroku i szyderstwa patrzała nań długo milcząca.
— Wiesz, Wacławie, — odezwała się nareszcie powoli — ukochałam twoją Franię. Co za śliczna dzieweczka! A jakie to miłe! kochające! serdeczne! a jakie naiwne!
Wacław zastygł: pochwały te kłuły go jak szpilki; ukłonił się grzecznie i chciał odwrócić rozmowę.
— Przyjechałem was pożegnać — rzekł.
— Jakto, odjeżdżasz? jedziesz? Od nas, to nic jeszcze, ale od ślicznej Frani!
Uśmiech jej, towarzyszący słowom, był zjadliwie ironiczny.
— Nie mówmy o niej — rzekł Wacław poważnie.
— Ale owszem, mówmy o niej jak najwięcej — przerwała Cesia. — Ty ją kochasz, zdaje mi się, że rozmowa o niej najmilszą ci być musi... chyba... nie ze mną? Ale cóżby to znaczyło?
— Kuzynko! dasz mi jakie polecenie do Warszawy?
— Może, choć sama także być się tam spodziewam. Ale naco zwracasz rozmowę, a jeszcze tak niezgrabnie? Co ci jest? Widzę, nie wierzysz mi, boisz się, bym z twojej Frani nie żartowała? Jesteś niesprawiedliwy! Cóż złego można o niej powiedzieć? Ale doprawdy, prześliczna! przemiła, a tak pełna prostoty! Co za domek oryginalny!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/388
Ta strona została skorygowana.