Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/389

Ta strona została skorygowana.

— Kuzynko! I dom ten, i Frania są mi droższe nad wszystko w świecie — odparł Wacław głosem drżącym.
— Przecież nie sądzisz, byś mi nowinę powiedział; bardzo to pojmuję! — mówiła dalej Cesia z miną przerażająco poważną. — I dziwnieście się państwo dobrze dobrali: dwoje jak jedno; będziecie szczęśliwi!...
Wacław milczał, ale w nim wrzało, bo czuł, że rozmowa, rozpoczęta pochwałami, ukąszeniem skończyć się musi.
— Dla mnie — ciągnęła dalej Cesia — był to widok wcale nowy tego dworku szlacheckiego, tego miłego sielskiego życia wśród drobiu, mąki i skór: zdawało mi się, żem patrzała na flamandzki jakiś obrazek. Frania w tem tle wydała mi się prześlicznie! Ale jaka to szkoda, — dodała zaraz — że nie poradzisz im jednak, żeby się trochę, trochę ucywilizowali i przerobili do nowego świata, w który wejść muszą za tobą. Jużciż, bogaty, jak ty, człowiek nie może, nie potrafi żyć w kącie, wśród zapleśniałej szlachty; biedna Frania będzie cierpiała, wychodząc w świat...
— Ale nacóż ma wychodzić z tego, w którym jej tak dobrze?
— Prawda, że w tym świecie jej najlepiej, — dodała Cesia — ale położenia swego zmienić nie możesz. Frania będzie musiała pójść za tobą... a taka bojaźliwa, nieśmiała i tyleby jej wdzięku dodać mogło trochę otarcia w świecie!
— Nie chcemy tego świata, o którym mówisz.
— Wierzę, ale on was zechce i oprzeć mu się nie potraficie; potrzeba rachować na to. Frania nie gra? — spytała Cesia po chwili.
— Nie uczyła się muzyki.
— I nie umie po francusku? — dodała kuzynka.
— Po polsku zato doskonale.
— Wierzę, ale ją to nieustannie upokarzać będzie. Wszak jeszcze czas uczyć się wszystkiego.