Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/404

Ta strona została skorygowana.

wana z rodziną Hormeyerów zdawały się jej najszczęśliwszem losu zrządzeniem, zamilkła, zgadzając się na wszystko.
Cesia także miała powody, dla których spieszno jej było do miasta, chciała tam schwycić Wacława i nowy wcale obmyśliła plan kampanji. Wyjazdowi więc nic nie stawało na przeszkodzie, tylko jedne pieniądze, nieszczęśliwe te pieniądze, o które codzień trudniej było w Denderowie. Sylwan ich trochę zabrał, resztą opędzać się trzeba było od natarczywości wierzycieli, nadpłacając procenta, dając na rachunek kapitałów, byle się jakoś czas jeszcze pewien utrzymać. Zręczna Cesia sama poddała ojcu sposób dostania parę tysięcy dukatów, których w tej chwili tak bardzo potrzebowano w Denderowie.
— Niech się papa nie troszczy, — powiedziała mu pocichu — Farurej nam dać musi!
— Nie wypada! nie wypada, zrazićbyśmy go mogli! — zawołał Dendera. — Stary, jakkolwiek zakochany, gotów ostygnąć, gdy mu zajrzym do kieszeni.
— Jest na wszystko sposób, — odparła, uśmiechając się hrabianka — papa mi powierz to tylko, ja się podejmuję całej roboty, byle go tu sprowadzić.
— Ta daleko ma więcej sprytu od Sylwana — rzekł sobie hrabia w duchu. — Ha! zobaczymy, niech próbuje!
Stary djabeł nie może, trzeba posłać młodą babę.
Trafiło się tak, że w kilka dni potem Farurej, który od owego bukietu stał się niezmiernie czułym, przyjechał wyświeżony do Denderowa. Cesia przywitała go z minką tak melancholijną i smutną, że narzeczony odrazu, choć trochę ślepy, wyczytał w niej jakieś wewnętrzne strapienie. Milczała, wzdychała, poglądała w niebo i, patrząc w oczy nieszczęśliwej swojej ofierze, zdawała się mówić mu o tajemnicy, która ją wewnątrz pożerała.
— Czy mi się pani nie zechcesz zwierzyć swego smutku? — zapytał stary, chwytając niedbale na poręczy krzesła zwieszoną rękę.