Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/407

Ta strona została skorygowana.

głowę, słucha, gotów się domyśleć, a nigdyby mi nie darował, gdyby to do niego doszło. Niema sposobu przystąpić do niego z pieniędzmi. Nie widzę ratunku.
Farurej głęboko się zamyślił.
— Tak jest drażliwy? — spytał. — Ale gdybym mu sam się zaofiarował z pożyczką...
— Mógłbyś go pan sobie narazić bezpotrzebnie; nigdy się nie przyzna, że jej potrzebuje, jestem tego pewna.
— Mógłbym kogo użyć za pośrednika.
Cesia zamilkła i westchnęła tylko znowu, z wyrazem tęsknoty.
— Dajmy pokój, — odezwała się, uśmiechając melancholicznie — na to poradzić niepodobna.
— Musimy! — zawołał Farurej. — Zostaw mi, pani, staranie, podejmuję się wszystkiego.
— Pan mnie zgubić możesz, jeśli się ojciec domyśli, — przestraszona poczęła Cesia — zlituj się.
— Nie mamże żadnej u niej ufności?
— Ale ta rzecz tak drażliwa!
— Pozwól mi, pani, spróbować.
Cesia zamilkła.
— Próbuj pan, — rzekła — ale ja nie mam nadziei, żeby mu się powiodło, znam ojca, znam charakter jego, to rzecz niemożliwa, niepodobna.
Farurej pocałował ją w rękę pocichu. Cesia wstała szybko pod jakimś pozorem, a stary Dendera, obudzony szelestem, podniósł głowę od gazety. Nie spuszczał on oka z córki i przyszłego zięcia, wiedział, że już przygotowano mu pole i z uśmiechem począł coś prawić o polityce hiszpańskiej. Farurej przysiadł się do niego i czas jakiś rozprawiali o niczem, igrając ze słowami, które ich doprowadzić miały nieznacznie do zamierzonego celu.
— Jaki tam kurs papierów? — spytał Farurej.
— Papiery nisko stoją, — rzekł Dendera — zanosi się na wojnę, na wszystkich bursach spadają.
— Chciałem właśnie kupić akcyj jakich — odezwał się zalotnik.