Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/408

Ta strona została skorygowana.

— Spekulujesz pan, jak widzę?
— Nie! ale doprawdy nie mam co robić z pieniędzmi.
Hrabia się rozśmiał serdecznie.
— Pierwszy raz coś podobnego słyszę; kupuj pan ziemię, to lepsze od papieru; ziemia podnieść się musi.
— Tak! ale nią zarządzać potrzeba! — rzekł stary. — A co to u nas gospodarstwo! I tego, co mam, bardzo mi dosyć, jeśli nie nadto! Nie wiesz tam hrabia jakiej pewnej lokaty na dobrach ziemskich?
— Nie wiem — zimno odparł Dendera, spoglądając na sufit z miną kwaśną.
— Obrachowawszy wszystkie najnieprzewidziańsze wypadki, — mówił dalej stary marszałek — zostaje mi kilka tysięcy dukatów, z któremi nie wiem, co robić.
— Warto je mieć w zapasie.
— Mam zapas oprócz tego, nie lubię trzymać pieniędzy.
— Prawdziwie trudno mi na to poradzić.
— Jakto! panu hrabiemu, takiemu jak on spekulantowi? Trudnożby ci było, naprzykład, przyjąć mnie do jakiej spółki?
Dendera wstał od stołu pochmurny, Farurej, widząc, że mu się niebardzo udaje, nalegał.
— Przestaję spekulować — rzekł hrabia. — Usuwam się od tych robót ryzykownych, chcę spokoju i bylebym los dzieci zapewnił...
— No! ale teraz, dwa, trzy tysiące dukatów, wszakże — zapytał Farurej — mogłyby się hrabiemu przydać do spółki: zrobiłbyś mi największą łaskę, biorąc je u mnie.
Dendera się skłonił dumnie, przybrał postawę niemal obrażonego w swej godności człowieka.
— Marszałku kochany, — rzekł — porozumiejmy się: stosunek nasz dzisiejszy jest tego rodzaju, że mieszając weń sprawy pieniężne, moglibyśmy go uczynić trudnym, zwłaszcza dla mnie. Nie nalegaj, ja tego nie zrobię, ale ci wskażę dobrego ewiktora.