Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/410

Ta strona została skorygowana.

Hrabia tłumaczył się dosyć niezręcznie, czując, że dopiął już celu i miłość własną ocalił; powoli począł ulegać, mięknąć, wolnieć, aż nareszcie skończyło się na tem, że zamilkł.
— Jutro przysyłam pieniądze, — zamknął Farurej — musisz je przyjąć.
Dendera, zachmurzony niby, ruszając ramionami, mrucząc, przystał na końcu, ale z widocznem umartwieniem wyszedł z pokoju, a Farurej pośpieszył do Cesi.
— Rzecz skończona, — szepnął pocichu z rozjaśnioną twarzą — zrobiłem, jakem pani mówił.
— Jakto! I ojciec przystał? — krzyknęła Cesia z podziwieniem.
— O! niemało to mnie kosztowało pracy, — z uczuciem zwycięstwa swego dodał kawaler, strudzone nieznacznie rozcierając nogi — alem na swojem postawił!
— Jakimże sposobem?
— Jak to się stało, nie powiem, dosyć, że jutro przysyłam pieniądze, a przyśpieszenie wyjazdu do Warszawy i chwili mojego szczęścia poruczam pani.
To mówiąc, ucałował rączkę, podaną z uśmiechem, spojrzał szaremi zgasłemi oczyma w ogniem ziejące źrenice Cesi, westchnął, położył rękę na piersi i wymownem milczeniem tę scenę zakończył.
W tydzień później hrabina z Cesią były na drodze do Warszawy.


Sylwan nie tracił czasu napróżno i nie spuszczał z oka na chwilę domu barona, który choć się z nim zdawał oswajać, nie tak jednak łatwy był, jak hrabia sobie obiecywał. Nie wychodził nigdy z granic zimnej grzeczności i nie dopuszczał Sylwana do pożądanej dlań poufałości. Baronówna, widocznie dziecko pieszczone, pani domu, o której względy codzień bardziej rozkochany hrabia usilnie się starał, bawiła się