Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/412

Ta strona została skorygowana.

wienie spowodowało wyjazd z Galicji i smutek, którym twarz jej okryta była. Wygadał się z tem pan baron tak, jakby sądził, że to już wszystkim jest wiadome; wzdychał, mówiąc o córce i nie wyspowiadawszy się z niczego więcej, urwał, zachmurzywszy czoło.
Sylwan, jakkolwiek rad był, że więcej schwytał od innych, wyrzucał sobie, że dotąd tak prostej nawet rzeczy nie wiedział i, powróciwszy do domu, głęboko się zamyślił nad sobą i przyszłością. Ewelina teraz mu się wydawała inaczej, smutek je był wytłumaczony, rozdrażnienie naturalne, obojętność konieczna, miłość własna we wspomnieniu męża znajdowała tłumaczenie chłodu, z jakim go przyjmowano.
— Potrzeba czasu, — rzekł w sobie Sylwan — wdowa! To nic nie szkodzi. Musi więc mieć majątek po ojcu i coś odziedziczyła po mężu. A tak młodziuchna, a tak pociągająca!
Westchnął, zamyślił się i już zawracać nie chciał. List hrabiego ojca, który poprzedził przyjazd hrabiny i Cesi, pełen nieukontentowania, obawy i przestróg, więcej rozdrażnił, niż upamiętał Sylwana.
Nie chciał mu w niczem przyznać słuszności, rozśmiał się i obrażony niemal, że mu wyrzucano nieopatrzność i łatwowierność, odrzucił pismo z lekceważeniem, ruszył ramionami, ani myśląc się stosować do rady ojcowskiej. Oczekiwał tylko matki, żeby jej przybyciem poprzeć swoją sprawę; rachował na kobiety, na Cesię szczególniej, której znał przebiegłość, a tymczasem dnia prawie nie opuszczał, nie widząc się z baronem i jego córką.
Zaledwie dawszy wypocząć Wacławowi, zmusił go do odwiedzenia z nim razem nowych swoich znajomych. Wacław opierał się, wymawiał, ale uległ nareszcie bratu i poszedł z nim razem na wieczór do barona. Sylwan chciał mu się pochwalić nadzieją i olśnić go przepychem tej, którą zawczasu swoją przyszłą nazywał. W istocie dla Wacława, przywykłego do wsi i kłamanych występów Denderowa, ten dom, zbytkownie urządzony, był całkiem nowym