— Ot, takie nieszczęście: łaska to Boża, że interes z JW. panem; chciałem podnieść moją sumkę.
— U kogo?
— U JW. pana, bo to...
— A maszże co u mnie?
Szlachcic stanął wryty, osłupiał.
— Daruj, serce, Pęczkosiu, mam tyle zajęcia, nie biorę na procenta tylko dla znajomych i niebardzo pamiętam. Ale zdaje mi się, że przypominam sobie coś; tak, tak! tysiąc czy dwa tysiące rubli.
— Dwa tysiące pięćset, JW. panie.
— Może być, może być... w istocie...
— Niezawodnie, JW. hrabio.
— Nie zapłaciłemże ci w roku przeszłym? — naiwnie zapytał hrabia.
— Nie, JW. panie, opóźniłem się z prośbą moją.
— Ano! cóż? Jeśli masz u mnie, to rzecz święta, idź do Smolińskiego i odbierz...
— Ale, JW. panie, wielki mam kłopot, że mi się gdzieś oblig zawieruszył.
— O, o, o! — długo, przeciągle zawołał gospodarz, kiwając głową — o! cóż znowu! Ty taki porządny, mógłżeś zarzucić oblig? O! to źle!...
— Przypadek, JW. panie, w drodze...
— Jakkolwiek bądź, jest czy niema obligu, skoro ci się należy...
— Pan Smoliński najlepiej wie o tem.
— Ano! to niema kwestji.
— Ale mi robi trudności.
— Zachciałeś! Uchylimy je, to się ułoży, nie frasuj się.
I hrabia usiadł, rozpierając się szeroko.
— Ale — dodał — idźże z tem do Smolińskiego, bo ja, jak wiesz, temi drobnemi interesami wcale się nie zajmuję, u mnie tylko masy znaczą, kieruję ogółem. To się załatwi.
— Byłem właśnie u pana Smolińskiego.
— A cóż?
— Robi mi trudności z powodu obligu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/42
Ta strona została skorygowana.