Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/423

Ta strona została skorygowana.

tykało w Warszawie, spowiadał im się tylko ze swoich uczuć i tęsknoty. Właśnie nad takim długim listem, w którym nic właściwie nie było prócz użaleń i westchnień, zastał go nazajutrz około południa pan baron Hormeyer. Zmieszany Wacław musiał go przyjąć i nie wiedział, jakim powodom przypisać tak śpieszne odwiedziny, gdy gość z uśmiechem sam mu się z nich począł tłumaczyć.
— Darujesz mi pan natręctwo moje, — rzekł z wymuszoną grzecznością — ale jestem ojcem, nie mogę obojętnie patrzeć na łzy córki; a gdy mi się nastręcza sposobność ulżenia jej strapieniu, wszystkich szukam środków, bym to uczynił.
— Mój brat — przerwał śpiesznie Wacław — mówił mi już, jak dziwne podobieństwo rysów zjednało mi niezasłużone u państwa przyjęcie; mówił mi także o życzeniu pana barona, ażebym przytomnością moją nie rozraniał serca biednej córki jego: bądź pan pewien, że się do niego zastosuję.
— Kto panu to mówił? — zapytał baron z uśmiechem dziwnym — hrabia Sylwan? Zapewne miał w tem powody jakieś, ale na Boga, ja się wcale przeciwnego domagam. Dla niej, dla biednej Eweliny, jest to uspokajającem lekarstwem widzieć żywem przynajmniej to, co pogrzebała i opłakała: łudzi się, ale pociesza. Ja właśnie chciałem pana prosić, żebyś nas często odwiedzał, bo to dla niej jałmużna.
— Panie baronie, jest to traf tak dziwny, — po chwili zawołał Wacław — że na ten wypadek niema w prawidłach pospolitego życia żadnej formy gotowej. W istocie położenie moje nadzwyczaj przykrem się staje, a może niebezpiecznem, a ludzie...
— Ludzie niech mówią, co chcą — odezwał się baron. — To mnie ani ziębi, ni grzeje. Ewelina, zarówno jak ja, pogardza opinją ludzi: sercu ojcowskiemu chodzi choć o chwilę jej spokoju.
— Zdaje mi się, — dodał Wacław — że tego spokoju innąby drogą szukać potrzeba, nie odświeżając