Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/435

Ta strona została skorygowana.

rego natychmiast wysłano. Napróżno starano mu się to wyperswadować, dawał mówić, co chciano, ale swoje robił. Zadysponował, jakiemi końmi i kto po wikarego pojedzie, jaką ma wziąć bryczkę, czem ją zasłać, a sam modlić się zaczął i resztą rozporządzać.
Coraz to mu coś na myśl nowego przychodziło, o czem obawiał się, aby w popłochu nie zapomniano. Jak to dawniej u wszystkich prawie ludzi pełnej wiary bywało, u rotmistrza też do tej wielkiej uroczystości dnia śmierci wszystko stało w gotowości oddawna. Sucha dębowa trumna, pełna chmielu, stała w lamusie na górze, było w kuferku odłożone odzienie jeszcze z czasów konfederacji, szabla, pieniądze i świece na pogrzeb, na msze, dla księży i kościołów.
— Kłopotu mieć nie będziecie ze mną, — mówił rotmistrz — bo to się człowiek nie od dziś na tę podróż gotował. Oto za tym kluczykiem jest pięć ruloników z pieniędzmi, w kufrze znajdziecie światło jarzące, w skrzyni jest żółte dla bractwa. Do karawanu zaprząc stare moje konie, tylko żeby mi ten hultaj Hryćko w dyszel deresza się nie ważył zaprzęgać, bo jakbym widział, w bramie cmentarzowej się zatnie i kłopotu narobi, a narowisty, że go nie przeprzeć.
Mówił tak długo, szczegółowie rozporządził wszystkiem i z przytomnością zadziwiającą, wśród modlitwy cichej, coraz to się ze słówkiem jakiemś odezwał.
— A panna ciwunówna — rzekł do Brzozosi — znajdziesz tam w papierach dowód, żem jej serce dla nas i przyjaźń potrafił ocenić.
— At! nie plotłbyś, panie rotmistrzu! Naco to śmierć wywoływać, dajcież pokój! — I, zaniósłszy się od płaczu, który napróżno utamować chciała, Brzozosia wybiegła, szlochając.
Stary po chwili wezwał ją znowu.
— Moja panno ciwunówno, poślecie zaraz po Wacława, niech przyjeżdża, niech się żeni, na żałobę nie zważając, ja rozgrzeszam i nakazuję. Razem ją, kiedy zechcą, nosić będą, a sierocie nie tak ciężkie może będą pierwsze chwile rozłączenia. O los Frani je-