Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/436

Ta strona została skorygowana.

stem spokojny. Bóg łaskaw. A na stypie — dodał — nie żałujcie dać starego miodu; dla dostojniejszych ten węgrzyn, co z lewej strony w piwnicy; tylko niewiele, umiarkowanie, bo go szkoda, mało po dukacie butelka.
Mówił tak stary aż do przybycia księdza, z którym po odbytej spowiedzi rozmawiał jeszcze, gdy go drzemka napadła; położył się więc jak do snu, czując się znużonym. Wszyscy się rozeszli, zasnął spokojnie, ale na wieki; nazajutrz zimne już tylko znaleziono zwłoki.
Żal Frani był okropny, było w nim coś rozpacznego, straszliwego, czego nawet przestrogi osób pobożnych, napomnienie księży, łzy i czas uśmierzyć nie mogły. Była jak podróżny, co nagle znalazł się bez towarzyszów w głuchej pustyni sam jeden. Wszystkie uczucia na chwilę utonęły w tej jednej wielkiej boleści. Wacław znalazł ją jeszcze nieukojoną, bezprzytomną i już odstąpić jej nie mógł na chwilę, obawiając się o zdrowie, a nawet o życie ukochanej.
Gdy na cmentarz do Smolewa wywieziono ciało rotmistrza, a jego izdebka i dworek pozostały pustką, była chwila znowu, w której Frani ciężko przychodziło się z nowem życiem oswoić, a uciec nie miała dokąd. Wacław musiał przyśpieszyć wesele, stosownie do woli zmarłego ojca. Tymczasem nic nie było przygotowane w Palniku, nigdzie nie mieli stosownego domu i, gdyby nie Brzozosia, Wacław byłby przez względy ludzkie smutne swe przeciągnął jeszcze wesele. Ale panna ciwunówna, chwyciwszy się słów nieboszczyka, rada, że ją choć po śmierci popierał rozkazem wyraźnym, jak się zawinęła około obojga narzeczonych, zmusiła ich niejako dać na zapowiedzi i pojechać do Smolewa po błogosławieństwo. Nie zapraszano nikogo, nie wezwano gości, nie było wcale starego obrzędowego przyjęcia. Wacław tylko uznał stosownem w wigilję pojechać do stryja.
Hrabia już wiedział o wszystkiem i, prawdę powiedziawszy, śmierć starego Kurdesza nigdy bar-