Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/437

Ta strona została skorygowana.

dziej w porę dla niego przyjść nie mogła, bo interesa i należność dwóchkroć sto tysięcy na Denderowie spadały na Wacława, a z nim lżejsza i lepsza była sprawa, niż ze starym szlachcicem pokornym, grzecznym, ale twardym do nieukąszenia. Choć więc rad w duszy, że mu taki ciężar los z ramion zdejmował, Zygmunt-August, witając Wacława, otarł łzę z suchych oczu, wspomniawszy pana rotmistrza.
— A! cóżeśmy to za stratę ponieśli! — zawołał. — Rodzina, powiat, kraj niemal! Jeden z tych szczątków starych czasów, zabytek i świadek przeszłości! A tak zacny człowiek! Mój Boże, co to za szkoda! I umarł tak nagle! Nikt go pewnie nade mnie szczerzej nie opłakuje.
Wacław milczeniem przyjął ten panegiryk pogrzebowy, a hrabia, natychmiast przechodząc na inny przedmiot, począł go troskliwie badać o Sylwana, o jego projekta, o barona. Niewiele mógł mu powiedzieć przybyły, nie chcąc szkodzić kuzynkowi, którego staranie o młodą wdowę zdawało mu się marzeniem. Niewiele znowu wiedział o baronie, zaledwie wnioskami co do jego położenia mogąc zaspokoić ciekawość hrabiego.
— Przyznam ci się, mój Wacławie, — dodał hrabia wkońcu — niebardzom kontent z Sylwana: ten baron tajemniczy, te jego bogactwa, ta córka, która się pokazuje wdową po licho wie jakim szołdrze, to mi śmierdzi. Wołałbym coś prostszego a swojego, w czemby się można jaśniej jakoś rozpatrzeć. A Cesia, a hrabina, co tam porabiają?
— Kupują — rzekł Wacław.
— Były u tego barona?
— Były.
— I on u nich?
— Z córką. Sylwan zresztą szalenie zakochany, a wdowa...
— A wdowa w nim?
— Dotąd nie zdaje mi się, zanadto jeszcze świeża pamięć pierwszego męża.