Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/441

Ta strona została skorygowana.

łzy żalu, teraz cała zajęła się szczęściem, a nadewszystko kuchnią państwa młodych.
Wystrojona niezmiernie wyszła razem z nimi na ganek, a gdy jej oboje do nóg upadli, prosząc o błogosławieństwo, rozpłakała się raz jeszcze, wycałowała ich i przynagliła, żeby co prędzej wsiadali do powozu. Jeszcze się może obawiała, by co temu weselu, tak upragnionemu, nie stanęło na przeszkodzie; a w myśli prześcigając już ślub i kilka lat po ślubie, zajęta była wychowaniem dziatek, których wyglądała niecierpliwie.
W milczeniu przebyli tę drogę do Smolewa, tak im dobrze znajomą, a tak smutną dziś i świeżą jeszcze posypaną pamiątką; jedna Brzozosia tylko może, odpędzając żałobne myśli, śmiała się i cieszyła czystą radością poczciwego serca, umiejącego zgadzać się z wolą Bożą i filozoficznie przyjmującego wszystko, czem ziemia karmi swe dzieci.
Ile razy wprzód Frania zachmurzyła się wspomnieniem ojca, panna ciwunówna gromiła ją bez ogródki:
— Ale dajże pokój tym łzom, dopóki to tego będzie? Pomodlić się ślicznie, pięknie, popłakać, otrzeć łzy i dalej w drogę. Pan Bóg nas stworzył do pracy, nie na szlochy. Ot jest, chwała Bogu! czem się cieszyć, czego używać, za co Bogu dziękować; to lepiej o tem myśleć, niż psuć zdrowie i wypłakiwać oczy.
Często też temi prostemi wyrazy, choć nie pocieszyła, odwróciła przynajmniej od serca boleść, ugniatającą je, widokiem swej dziwnej rezygnacji.
Obok kościołka świeżo usypana wysoka mogiła rotmistrza, której późna pora ani odarniować, ani ogrodzić nie dozwoliła, zatrzymała narzeczonych; poszli do niej po zimne błogosławieństwo zmarłego, a ciwunówna za nimi, wcześnie przysposobiwszy flaszeczkę na przypadek, gdyby Frania omdlała.
Rozpłakała się biedna sierota, ale Wacław był przy niej i łzami oblaną wprowadził do wiejskiego kościołka. Pusto w nim było, bo dzwonek dopiero, na mszą wołając, odezwał się, gdy powóz Wacława się ukazał;