Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/444

Ta strona została skorygowana.

czy nieczysta siła, czy sen?! A kiedyż się to zrobiło? Chyba to nie Palnik! Gdzieżeśmy zabłądzili?
Frani dwie łzy wdzięczności płynęły z pięknych oczu, a twarzyczka jej zbliżyła się do zarumienionego lica Wacława, i pierwszy serdeczny pocałunek związał ich usta niewinne.
W ganku, spartym na słupkach żelaznych i obwiedzionym wytworną kratką z żelaza, czekała już na panią czeladź cała, a najstarsza z niewiast podała jej klucze domu, sól, chleb i cukier, godła zajęć i wróżby przyszłości. Brzozosia z otwartemi usty szła za młodą parą i choć niesłychanie zdziwiona, przestraszona niemal, powtarzała jednak pocichu:
— Jak sobie chce, a mogli dziś jednak na moją polędwicę pojechać.
Zewnątrz już domek był do niepoznania, ale wewnątrz największy w nim panował przepych, na widok którego Frani się jakoś przykro, a Brzozosi smutno zrobiło. Obie przywykłe były do drewnianych stołków, do prostych stołów, do wymytej świeżo podłogi i stąpały nieśmiało po kobiercach, woskowanych posadzkach, wśród zwierciadeł, obrazów, posążków, kwiatów, ze zdumienia w zdumienie.
— Chyba to miljony kosztuje! — mówiła Brzozosia, ruszając ramionami — a! mój Boże, ten człowiek się stracił ze szczętem!
Wacław oprowadzał ich dokoła, pokazywał Frani wszystko; nareszcie otworzył drzwi i okrzyk zdumienia wyrwał się z ust pani młodej, która rzuciła się mężowi na szyję. Brzozosia wspięła się na palce i, przez ramiona wychowanki spojrzawszy, krzyknęła sobie:
— A to czary!
Prosta to była przecie izdebka, zupełnie podobna do tej, którą Frania w Wulce zamieszkiwała: ten sam sprzęt w niej, okna tak samo na podwórko i ogród zwrócone, nawet naprędce przyniesiono jej krosienka, jej książki, jej kwiateczki i jeden tylko wspania-