Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/445

Ta strona została skorygowana.

ły hebanowy klęcznik z krucyfiksem z kości słoniowej, jak obcy przybysz, wstydzić się zdawał swojej wytworności wśród prostych sprzętów. Na ścianie, nowe zdziwienie, wisiał portret rotmistrza w mundurze kawalerji narodowej, choć po śmierci już i tajemnie, ale tak szczęśliwie zrobiony, że obie kobiety, patrząc nań, się rozpłakały.
— A też drzwi dokąd prowadzą? — spytała panna ciwunówna, wskazując na proste zamknięte jeszcze wnijście, w tem właśnie miejscu znajdujące się, w którem były w Wulce drzwiczki, łączące mieszkanie Brzozosi z pokoikiem Frani.
— Niech panna ciwunówna zobaczy — rzekł Wacław z uśmiechem.
Na ciekawości nie zbywało Brzozosi; poskoczyła więc, nacisnęła klamkę i, ujrzawszy swoją, ale swoją własną izdebkę, w której już i kłębuszki, i motowidło, i wszystkie stare swe graciki znalazła, znowu w krzyk:
— Cuda! cuda!
Nuż ściskać Wacława, któremu ta poczciwa radość nagrodziła sowicie trud podjęty i starannie zachowywaną tajemnicę.
— A kłębuszki to chyba poprzenosili z Wulki — zawołała po namyśle — dalipan poprzenosili. Czy tylko kto przędzy nie ukradł?
— Ja za szkodę odpowiadam, — śmiejąc się, rzekł Wacław — a teraz, kochana gosposiu, swojego jedynego gościa proś do stołu.
— Zobaczymyż jego polędwicę! — pocichu szepnęła ciwunówna.
Stół na trzy osoby nakryty był przepysznie, co starą naszą znajomą niepomału zafrasowało; bo gdzie jej było sprostać tym wykwintom, o których nie marzyła nawet. Ale kuchnia, choć skromna, nieprzywykłemu do niej podniebieniu wcale się nie podobała. Skosztowała zupy, nie mogła się z nią pogodzić, z wielu przysmakami nie wiedziała, jak się obejść, ruszyła