Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/453

Ta strona została skorygowana.

prócz niewoli i męczarni, obiecywać mu w przyszłości.
Słabość jednakże charakteru, namiętność, ostatkiem sił starca gorejąca, jeszcze sprawiły, że nie opuszczał Denderowa, nie rzucał Cesi i codzień prawie próbował szczęścia, azali się ten zły humor nie zmieni. Ta wytrwałość Farureja omyliła hrabiankę, rachującą mylnie, że nic już zrazić go nie potrafi; obchodziła się więc z nim, jak z murzynem, wcale nie szczędząc ani miłości własnej, ani przywiązania, które dla niej okazywał. Rzucała nim, jak dziecię zabawką, kazała mu biegać, gdy stękał na nogi, śpiewać z sobą, gdy chrypiał, pić dziesięć razy zdrowie wszystkich, gdy był chory, jeździć, kiedy potrzebował spoczynku; nigdy słówkiem milszem nie osłodziła tych prób, które nareszcie tak przybiły Farureja, że ledwie ostatkiem sił się już dźwigał, nie schodząc jednak z placu.
Tymczasem milczenie Wacława, jego zamknięcie się w Palniku, widoczne pragnienie samotności, brak środków, którychby użyć mogła dla zbliżenia się do niego i Frani, egzaltowały rozpacz i gniew Cesi. Ojciec widział to, chmurzył się, ale tak wierzył w przebiegłość córki, od czasu jak mu u Farureja pożyczyła pieniędzy, że zaledwie lekkiemi uwagami starał się ją na drogę umiarkowania sprowadzić.
— Co mi tam ten stary, — odpowiedziała ojcu, gdy ją spytał o to — stu takich mieć będę, gdy zechcę.
— Rozmyśl się jednak dobrze, — odparł hrabia — podobnej partji możesz całkiem nie znaleźć; stary chory i bogaty, wartoby go oszczędzać.
— Jeżeli mnie kocha, wszystko ścierpi; jeżeli nie, stałby się tyranem, a ja nie zniosę niewoli.
— Rób, co chcesz, ale pamiętaj, że nam Farurej jest potrzebny i że los rodziny może masz w swoich rękach.
— Nie porzuci mnie, bądź, ojcze, spokojny, tego się nie boję! — zawołała Cesia.
Nic jednak nie czyniła, żeby go przytrzymać.