Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/456

Ta strona została skorygowana.

lub pośrednictwa było potrzeba, stawił się zawsze na zawołanie pana hrabiego.
I teraz też, zaledwie go list z Denderowa powołał, kazał zaprząc i żywo na rozkazy Zygmunta-Augusta pośpieszył. Był to mężczyzna lat średnich, zaczynający nabierać już brzuszka, twarzy otwartej, wesołej, uśmiechniętej, otoczonej bujnemi bokobrodami, z niskiem czołem, zarosłem ciemnym włosem podczesanym do góry, na oko tak niewinny i prosty, żebyś go nie posądził o nic, chyba o trochę żarłoctwa. Tymczasem pan Józefat, choć jadł dobrze z cudzego talerza, u siebie w domu żył tem, co mu żona na kominku w alkierzu zgotowała; często ograniczał się cebulą, chlebem i wódką, w poście o śledziu i wodzie gospodarował lub barszczyk z olejem całym był jego obiadem, a dlatego wyglądał jak jabłuszko. Jak tylko przyjechał, hrabia go do oficyny kazał prosić, drzwi pozamykał i, żadnej z nim nie robiąc ceremonji, przystąpił do interesu.
— A! a! ślicznie mi wyglądasz, Moręgosiu, — rzekł, rozpoczynając rozmowę — brzuszek rośnie, twarz się wypełnia i kieszeń zapewne także.
— A cóż, JW. hrabio, pracuje się, haruje ciężko, jak w pługu, ot, biedę klepiemy; aby bez cudzej krzywdy.
Pan Józefat powtarzał ten aksjomat często, tak że niemal stało mu się to przysłowiem.
— Tak jest! — uśmiechnął się hrabia. — Świat szelma, trzeba, jak można, mu się opędzać, żeby poczciwi nie zginęli. Mam interesik, Moręgosiu, powinienbyś mi dopomóc.
— Co JW. hrabia każe?
— Siadajno, pogadamy, a naprzód przyrzekam ci, jeśli się to uda, że ci wyrobię administrację Bardijówki.
— Całuję nogi hrabiego, a toby mi było bardzo na rękę. Ale o cóż to idzie?
— Posłuchaj no! Znasz mojego synowca?