— Córka barona Hormeyera, która była za... za... niemieckie nazwisko... nie przypominam sobie... żyli w Wiedniu.
— A imię jej? — zapytał, zamyślając się, Farurej.
— Ewelina.
— Ewelina Hormeyer! — wykrzyknął marszałek — a! byćże to może?
I stary zalotnik, uśmiechnięty przed chwilą, zakłopotany zamilkł, jak nożem uciął, a na fizjognomji jego odmalowało się zdziwienie i wstręt źle pohamowany.
Hrabia postrzegł to zaraz bystrym rzutem oka.
— Znasz ich, marszałku?
— Znam? Nie, to jest, zdaje mi się... słyszałem coś... widywałem ich... czy w Wiedniu, czy we Lwowie, przesunęło mi się to przed oczyma, nie przypominam sobie.
— Widzę, że ich znać musisz, — nalegać począł hrabia — a zatem, szczerze, otwarcie, zaklinam, mów, jeśli wiesz, co to za jedni? Bogaci? Wszak miljonowi: nieprawdaż?
— Bogaci! Tak... sądzę, że muszą być bogaci — wyjąknął Farurej zakłopotany widocznie coraz bardziej, oglądając się, jakgdyby chciał uciekać. Poszeptał coś niewyraźnie i urwał, pragnąc zmienić rozmowę.
Hrabia widział, jak mu się ciężko przychodziło tłumaczyć, przestraszony powstał z kanapy i zawołał, chwytając go za rękę:
— Kochany marszałku! na Boga! mówże prawdę: może go jeszcze czas ocalić!
Farurej obejrzał się, jakby pytał jeszcze, czy ma całą prawdę powiedzieć.
— Ale, — zająknął się — ale bo nie znam ich tak dalece.
— Mów, co wiesz, cóż to są za jedni ten baron, ta jego córka? skąd to pochodzi? Przerażasz mnie milczeniem!
— Nie chciałbym robić plotek, — cicho odezwał się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/463
Ta strona została skorygowana.