Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/465

Ta strona została skorygowana.

— O kimże nie gadają złośliwie! — pocieszył go Farurej.
Zygmunt-August pochwycił się za głowę, zaciął usta i padł na kanapę, zasłaniając oczy.
— Mów już wszystko, marszałku, mów: nic mnie nie potrafi obejść teraz.
— Baron tedy Hormeyer miał ogromne stosunki: przysługiwał się wielu i wszedł jakoś powoli w lepsze towarzystwa; ożenił się.
— Z kim? — spytał hrabia.
— Nie wiem: z jakąś córką bankiera.
— Żyd z Żydówką, paradnie! — zgrzytając zębami, mówił Zygmunt-August. — I cóż tedy? przyszły żydzięta!
— Owdowiał, ale mu po niej została córka; wszyscy się na to zgadzali, że to było cudo piękności: dał jej wychowanie najstaranniejsze. Cały Wiedeń latał za śliczną Eweliną.
— I wyszła zamąż?
— Nie, nie wyszła zamąż, — zimno rzekł Farurej — nigdy nie była zamężną.
— A toż co? To coś nowego! Marszałku, zaklinam cię, nie cedź mi po słówku, mów prędko i jasno.
— Zobaczył ją książę F., podobała mu się, pokochał, i...
— I cóż? i co?
— I dano jej później tytuł hrabiny von...
— Tego mi brakło!
— Spostrzeżono jednak rychło, że miłość ta stała się groźną dla przyszłości księcia: chciano go żenić, nie dawał sobie mówić o tem; cały utonął w swem przywiązaniu, miał nawet zamiar, jak mówią, zaślubić morganatycznie piękną Ewelinę, która go szalenie kochała, którą on ubóstwiał do szaleństwa. Użyto więc najenergiczniejszych środków, aby ich rozłączyć. Książę został do Włoch wysłany, a hrabinie rozkazano wydalić się z Wiednia naprzód do Lwowa, potem zagranicę, naznaczając jej pensję dwudziestu tysięcy reńskich dożywotnie.