Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/466

Ta strona została skorygowana.

Dendera, słuchając, siedział blady, coraz to się chwytając za głowę.
— To śmierć! to zagłada! — mówił przerywanym głosem. — To poniżenie, to zguba! To oszukaństwo! Ja nie dam się spełnić tej hańbie, ja lecę, rozwiodę ich: to przyjść nie może do skutku. A Sylwan! Sylwan! Gdzie jego rozum, gdzie znajomość ludzi, żeby się tak mimo przestróg moich dał uwieść i oszukać.
Hrabia milczał chwilę, a potem dodał nagle:
— Nie chcę go widzieć, wypieram się go na wieki! Ale powiedz, marszałku, to więc człowiek bogaty?
— Wcale nie, kiedy już chcesz prawdy, — rzekł Farurej — Hormeyer był nim, ale nieszczęśliwa do kart namiętność wszystko pochłonęła; córka musi go pilnować, żeby się doostatka nie zrujnował. Całym ich majątkiem jest owa pensja 20.000 reńskich, przepyszne srebra, dar księcia, i klejnoty pozostałe z handlu lub z tegoż, co dożywotni ów dochód, wynikłe źródła.
Dendera padł przybity.
— Daruj, hrabio, — dodał Farurej — że tak przykrych wiadomości jestem zwiastunem, ale cóż? Chciałeś całej prawdy, nie mogłem kłamać przed tobą. Powiem ci tylko jeszcze, że to ożenienie nie jest jednak tak złe, jak ci się zdaje, przeniósłszy się do Galicji, możnaby z niego korzystać.
Hrabia nic nie odpowiedział, ale znać było, jak cierpiał: darł na sobie suknie z gniewu, miotał się, jak szalony.
— Dziękuję, dziękuję! — zawołał nareszcie z przyciskiem i iskrzącemi oczyma, konwulsyjnemi ruchy szukając pióra i kałamarza, dzwoniąc razem na sługi i przewracając po stoliku.
— Czas jeszcze: potrzeba temu przeszkodzić; poślę, pojadę, rozerwę. To nieszczęście! To cios, jaki od lat dwóchset rodu naszego nie spotkał! Ja ich znać nie chcę, ja się Sylwana wyrzekam, to głupiec!
Farurej chodził milczący.
— Zresztą — dodał — chociaż to wszystko, com