Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/471

Ta strona została skorygowana.

się, gdy kto ma popełnić niedorzeczność. Właśnie muszę panią za jedną, do której się z pokorą przyznaję, przeprosić.
— Za którą? — spytała dowcipnie Cesia, doprowadzając go do niecierpliwości. — Tyle ich było!
— Za jedną i jedyną, zdaje mi się, jaką mam sobie do wyrzucenia: za to, żem śmiał sądzić, iż się pani potrafię podobać, ja stary, niedołężny podagryk; żem ośmielił się mieć nadzieję pozyskać, jeśli nie jej serce, to litość i trochę względu. Była to chwila złudzenia, dziś...
— Dziś się panu otworzyły oczy! que c’est heureux! — przerwała Cesia, śmiejąc się do rozpuku. — A! dokończże pan.
— Dane mi słowo pani zwracam jej z boleścią, ale z przekonaniem, że nie bylibyśmy, nie moglibyśmy być z sobą szczęśliwi. Ja dla pani, widzę to za późno, niestety, jestem całkiem niestosowny: mam jeszcze trochę uczucia i odrobinkę dumy. Znajdziesz, pani, innego, zapewne szczęśliwiej obdarzonego ode mnie.
To mówiąc, Farurej z godnością i powagą ukłonił się grzecznie.
— I cóż jeszcze? I cóż mi pan powiesz jeszcze równie miłego i grzecznego? — spytała Cesia w gniewie, zbliżając się do niego.
— Darujesz mi, pani, żem tak długo zostawał w błędzie, żem ją tak nielitościwie nudził moją figurą. Zwracam jej przyrzeczenie szczęścia mojego i swobodę; spodziewam się, żeś pani choć dziś powinna być ze mnie kontenta.
— Zupełnie, — odpowiedziała Cesia, hamując w sobie wybuch złości — dziękuję panu serdecznie za swobodę i uwalniam go także. Nie wątpię, że pani Halina S. stosowniejszą dla niego będzie partją, ma lat z dziesięć więcej ode mnie i daleko więcej drogiego doświadczenia, którego mi całkiem braknie.
Rzucając ten pocisk ostatni w oczy staremu zalotnikowi, Cesia dygnęła z udaną powagą i wybiegła,