czór, i około dziesiątej w wielkim salonie Hormeyera pozostał tylko hrabia z młodą żoną swoją. Od rana już wdowa czuła się tak słabą, że ojciec, który ją znał dobrze, jakby przewidując następstwa wielkiego wzruszenia przy obrzędzie, nikogo na to wesele nie prosił. Jakoż ku wieczorowi stan się jej wielce pogorszył, opanowała ją niespokojność, gorączka, częste zaczęły napadać mdłości i pierwszą czynnością Sylwana, jako męża, było biec po doktora.
Przybyły, jeden z najznakomitszych lekarzy w Warszawie, nie ograniczając się zewnętrznemi oznakami choroby, długo badał pacjentkę, zapisał jakieś uspokajające lekarstwo i nakazał spokój najzupełniejszy, a nadewszystko unikanie wszelkiego widoku, któryby ją mógł drażnić.
Baron więc pożegnał Sylwana ściśnieniem ręki, dając mu do zrozumienia, żeby się oddalił i nowożeniec odjechał do samotnego swego mieszkania, do którego już nie spodziewał się powrócić tak rychło.
Nazajutrz dodnia był już u barona; lekarz go uprzedził: trzech ich siedziało u łóżka Eweliny, której choroba w ciągu nocy przybrała charakter zatrważający. Gorączka nie dawała się przerwać niczem, przyszedł szał i nieprzytomność, porywała się z łóżka, chcąc biec, śpiewała, śmiała się, płakała, nie poznawała ojca: marzenie ciężkie mózg jej opanowało.
Baron stał u łoża i płakał; Sylwana nie wpuszczono nawet do niej, gdyż Hormeyer przewidywał, że widok jego w tej chwili dla chorej szkodliwym być może. Pomiędzy życiem a śmiercią zostawała Ewelina dni kilka; kilkakroć rozpaczano o uzdrowieniu, a gdy poczęła nareszcie przychodzić do siebie, już jej nie wróciła się przytomność. Zdrowie jej zdawało się w normalnym stanie, odzyskała spokój, siłę, świeżość, wdzięk, tylko umysł pozostał w dziwnego rodzaju obłąkaniu.
Nie był to szał zupełny, ogarniający wszystko, ale jakiś obłęd cząstkowy. Dla obcych chwilami mo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/475
Ta strona została skorygowana.