— Święta prawda! — rzekł ojciec.
— Na tem nie koniec jeszcze, — gorzko śmiejąc się, dodał syn, spierając się na stole, bo czuł, że mu się głowa zawracała — żona moja zachorowała w godzinę po weselu, a odzyskując zdrowie, pozostała obłąkana.
Stary Dendera nie rzekł słowa; zgnieciony doostatka, przybity, spojrzał na syna i łza dawno nie widziana zwilżyła mu powiekę.
Jak dzikie, drapieżne zwierzęta, schwytane i wsadzone do klatki, po rozpaczliwych rzucaniach leżą spokojnie, złamane niewolą i upokorzeniem, tak ojciec i syn w tej chwili innymi stali się ludźmi, zobaczywszy przed sobą nieprzebrnioną przestrzeń gotujących się im boleści. Sylwan miał jeszcze tyle przytomności, że opowiedział ojcu stan żony i z rozpaczą zawołał do niego o radę.
Ale co w takiem położeniu poradzić było można!
Sylwan myślał zrazu napisać do barona i zerwać z nim i mniemaną żoną swoją; ale hrabia go powstrzymał.
— Nie, — rzekł — to do niczego nie prowadzi, prócz wystawienia nas na pośmiewisko ludzi. Wszystko, co nas dotknęło, utajonem być może i powinno; cierpmy, ale śmiejmy się twarzą i udawajmy szczęśliwych. Nikt nie ulituje się nad nami, a szyderstwa, a upokorzenia ja znieść nie potrafię. Czy sądzisz, że żona twoja będzie mogła, tak jak jest, znaleźć się przytomnie w towarzystwie?
— Nikt poznać nie może jej obłąkania, jak tylko nie mówi o mężu i przeszłości.
— A więc cicho! Damy bal na wasze przyjęcie, będziemy się chwalić i nią, i twojem ożenieniem; potem wyjedziecie do Galicji. Wszak umrzećby powinna!
Milczeli chwilę; stary Dendera westchnął ciężko:
— Niech nikt — dodał po przestanku — nie pozna po tobie, jak nie wyczyta ze mnie, co się z nami dzieje, hrabio: dobijmy się do brzegu z honorem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/479
Ta strona została skorygowana.