Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/484

Ta strona została skorygowana.

rozumiał; z muzyki kozaka, a z książek kalendarz i sennik.
Wielce wątpliwe było, czy kiedy do szkół chodził: przynajmniej się to po nim nie pokazywało wcale. W towarzystwie lepszem, przyzwoitszem, czuł się jak okradziony i albo przesadzał uniżonością, albo grzeszył gburowatością. To też najulubieńszymi dla niego byli jego sfery ludzie, jak Smoliński i Moręgowski, naprzykład, z którymi się wcale nie kłopotał ani o dobór słów, ani o pomysły, ani o obejście. Zaspokajał się też najprostszemi rzeczami w życiu z ochotą. Zbytku nie znał ani go rozumiał: wódkę prostą razem z furmanem pił przy karczmie, strawę żydowską zajadał z apetytem, a z dziewczętami wiejskiemi gotów był całemi dniami prowadzić rozmowę, nie nudząc się wcale.
Jedną miał wadę ten tak we wszystkiem szczęśliwy i powszechnie ceniony człowiek: kobieciarz był niepohamowany, ale nie sięgnął nigdy okiem i żądzą nad wiejskie Horpynki, Żydóweczki domów zajezdnych i garderobiane, bywające z wizytą u Dobrodzieja w Buzowie. I w tem jednak okazywał ostrożność największą i oględność na jutro: wszystkim bowiem stosunkom swoim drzwi domu zamykał i kochanki swe odwiedzał, ale ich do siebie nie przypuszczał. Stara gospodyni i młody chłopak, z pastucha wzięty, cały dwór jego składali. W chwili gdy go poznajemy, już pan Słodkiewicz, przeszedłszy trzydziestkę, poważniał powoli: zaczynał się ustatkowywać i dawał sobie wmawiać przyjaciołom, że, mając tysiąc dusz czystych, powinienby o losie pomyśleć.
Ten los, dorozumieć się łatwo, była to żona; ale pan Słodkiewicz, jak skromny był w żądaniach innych, tak od czasu otrzymania tytułu sędziego zdawał się do wysokich aspirować rzeczy. Wdzięcznie nań patrzały, nie mówię już, szlachcianki, do których chętnie stroił zaloty (ale na pusto, bo się żenić nie myślał), nawet córki dziedziców sąsiadów, nawet ta pani Halina, wdówka, o którą teraz starać się po-