Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/486

Ta strona została skorygowana.

widać to wina pana sędziego. Ale wracając do ożenienia: taż to, dalipan, czas.
— Ja to sam widzę, że czas, — rzekł Słodkiewicz — cóż, kiedy mi się nic nie trafia.
— Jakto, nic? A pani Halina, wdówka?
— Co mi po wdowie. Wiecie przysłowie: u wdowy chleb gotowy, ale nie każdemu zdrowy; a jej się podobno marszałkową być zachciało i starego Farureja naciąga! Z Panem Bogiem!
— Farurejże zaręczony z hrabianką — odezwał się Smoliński.
— Już się rozwiedli!
— Doprawdy?
— Jakem poczciw. Ożeni się z Haliną: wdowy dla takich starych to najlepsza zwierzyna.
Słodkiewicz się rozśmiał.
— A pan bo wysoko mierzysz widać, — rzekł Moręgowski — bo panien huk, jest w czem wybrać.
— Albo to nie mam prawa wybierać? — odpowiedział Słodkiewicz. — No! co myślicie: tu dla mnie niema partji w sąsiedztwie! ot, co powiem!
— O! znowu! — zawołał Smoliński — czy nie nadto?
— Jużciż mi musi coś wnieść. A chcę pięknej i z dobrej familji: choć jedną mi taką pokażcie...
Towarzysze zamyślili się, ale w głowie ich nic się nie znalazło odpowiedniego.
— Ot, kiedy Farurej zwinął kominka, — rzekł na żart Smoliński — to do hrabianki Denderówny jak w dym. Panna śliczna, i taki hrabianka, i grosz jeszcze jakiś będzie po niej, choć hrabia nadszastał na hrabstwo.
— A co to waćpan myślisz, — obrażony żartobliwym tonem Smolińskiego rzekł Słodkiewicz — do trzech nie gadaj: gotówem się posunąć.
— Ej, zaś! — kręcąc głową, przerwał dawny rządca — chyba Denderów nie znacie: im potrzeba francuszczyzny, tytułu, państwa i grosza: na resztęby nie patrzyli.