urzędem i dostatkiem duma mówiła w nim coraz głośniej; czuł się obrażony żarcikami Smolińskiego i, przybywszy do domu, tak chodził a dumał, tak sobie swój stan w korzystnych barwach odmalować umiał, że wreszcie pocichu zakończył:
— Otóż na złość temu staremu trutniowi popróbuję, a jak zechcę, to mi się uda, i musi się udać!
Nie czekając, we dwa dni potem, pan Słodkiewicz, trochę się oporządziwszy, na zwiady pojechał do Denderowa. Było to już po przybyciu Sylwana z żoną, a że tego dnia rozprzężone zostało towarzystwo wyjazdem Sylwana w sąsiedztwo i chorobą Cesi, hrabia przyjął gościa w swojej oficynie.
Znał on dobrze Słodkiewicza pod względem majątkowym i, jako kapitaliście, uznał stosownem nadskakiwać: bo kto może przewidzieć, czyje pieniądze na co się przydadzą? Dendera miał cześć dla pieniędzy głęboką i wyrozumowaną. Z tego rodzaju przybyszem potrzeba było odegrać komedję całkowitą i na skinienie pana służba poprzywdziewała liberje, wyszły najaw srebra, wystąpiono z całym ceremonjałem dni galowych.
Słodkiewicz, z początku trochę zmieszany, biorąc to przyjęcie za dowód szacunku, rozdobruchał się, ośmielił i usamowolnił aż do zbytku. Zkolei to go strach porywał i kłaniać się chciało imponującemu hrabiemu, to, przypomniawszy sobie, co miał w kieszeni, nadymał się i rozpierał. Ciągu i logiki w jego postępowaniu z hrabią nie było, ale Dendera nie dawał poznać po sobie, że to widział, choć w duchu śmiał się serdecznie z dorobkiewicza.
Przy śniadaniu, po wódce, pan Piotr puszczać się już zaczął i w koncepta, i w głośne śmiechy, i w coraz poufalszy z hrabią stosunek: ale, że byli sam na sam, a pieniądze w nim szanował, pozwalał hrabia na wszystko.
Miło było panu Słodkiewiczowi rozeprzeć się na hrabiowskiej kanapie i, z panem grafem fajkę paląc, rozmawiać „ty a ty“: pochlebiało to jego dumie,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/488
Ta strona została skorygowana.