a jednak dla podtrzymania się na tym stopniu, ciągle sobie musiał w duchu powtarzać:
— Jakbym ja chciał, albobym to tego wszystkiego nie miał, hę? Toć i ja taki pan, jak i on, albo lepszy? Pewnie lepszy!
Hrabia nazywał go wprawdzie: mój panie Słodkiewicz, ale tą poufale-pogardliwą formułką, nie czując jej znaczenia, wcale się sędzia nie urażał. Dendera rad był go zbadać, bo nie przypuszczał wizyty bez interesu w takim człowieku, a nietylko się domyśleć, ale nawet przypuścić nie mógł, co Słodkiewicz miał w głowie; łechtał jego dumę na wszelki przypadek i już poczynał próbować, czy się nie uda wycisnąć pieniędzy od dorobkiewicza.
— Żebyś też wiedział, mój panie Słodkiewicz, — mówił do niego — co to ja mam teraz za kłopoty. Szczęściem pozbyłem się jednego, tego starego dudka Farureja, który się był do hrabianki uczepił; ledwie nie ledwie jakoś go odprawiliśmy. Ale syn mi się ożenił: musimy te austrjackie grandessy przyjmować.
— Ha! ha! — zaśmiał się Słodkiewicz, który mało co rozumiał.
— Wystaw sobie, — mówił dalej hrabia — taż to ten jego teść to wielka figura. Kuzyn księcia Szwarzenberga, miljoner, kawaler wszystkich orderów, wielki koniuszy!
— Psi ha! — rzekł Słodkiewicz — koniuszy... psi ha!
— Jakkolwiek dom nasz i książąt udzielnych się nie powstydzi, — rzekł hrabia — ale mam kłopot z tymi Niemcami, bo to wymyślne, przywykłe do przepychu: ani temu dogodzić! A sług! a koni! Wiesz, panie Słodkiewicz, że Sylwan po niej weźmie jakie ze trzy miljony, nie licząc precjozów i sreber: jedynaczka! Postawił się wysoko: mają mu dać urząd przy dworze austriackim.
— No, no! — monosylabami tylko odzywając się, przerwał Słodkiewicz.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/489
Ta strona została skorygowana.