— Ależ mnie to kosztowało, — kończył hrabia — strach! nie uwierzyłbyś: te starania, ekwipaże, bale, liberje; co tylko miałem, tom w to włożył! To nie tak, jak u nas, polskich magnatów! Powiadam ci, że z pięćkroć w to wpakowałem.
— Ba, ba! — rzekł znowu sędzia — pięćkroć... parę wiosek!
— I to jeszcze pod same kontrakty! Zważaj pan, panie Słodkiewicz. A póki zrealizuję papiery banku londyńskiego i weksle na Amsterdam, któremi posag płacą, potrzeba na to z pół roku!
— Pfiu, pfiu, zapewne! — ogałuszony mówił sędzia, udając, że rozumie. — Londyn i Amsterdam, to gdzieś daleko!
— No! jużciż mam aż nadto na kontraktowe interesa, — dodał hrabia — ale niemniej mi trudno. Nie wiesz gdzie jakiej sumki? Wziąłbym na krótki termin.
— Nie wiem, — odparł sędzia — w ziemię się to gdzieś pochowało. Pieniędzy ani widać.
— Zły znak, gdy kapitały się kryją! Kapitały w ruchu, w ruchu być powinny!
— Tak! w ruchu, — potwierdził Słodkiewicz — zapewne, że w ruchu, koniecznie w ruchu. Na to one kapitały.
— A sam tam nie masz coś zapaśnego? Jakiego dziesiątka tysięcy rubli? coś w tym rodzaju?
— Tak dalece nie: człowiek w dorobku, — pośpieszył zafrasowany trochę sędzia — wszystko moje powkładałem, a odebrać trudno, dochody ciężkie.
— I masz słuszność! To tak jak ja, — zawołał hrabia szybko — co mam, zaraz w coś wkładam, niecierpię leżących pieniędzy.
Pomimo grzeczności, Słodkiewicz się rozśmiał; ale śmiech jego głupowaty był tego rodzaju, że go sobie, jak chcąc, tłumaczyć było można. Hrabia ciągnął dalej:
— Jak sądzisz: jakie będą kontrakty?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/490
Ta strona została skorygowana.