Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/491

Ta strona została skorygowana.

— Spodziewać się sanny — odparł niewinnie Słodkiewicz.
Dendera wkońcu niecierpliwić się zaczynał, nie wiedząc, czemu przypisać długą i uprzykrzoną wizytę i nie dochodząc jej celu.
— Co to jest? — rzekł w duchu — czego przyjechał i czego mi na karku siedzi? Może chce kupić którą wioskę?
Zaczął więc z innej beczki: ale i z tej się nie udało; a sędzia, do mroku tak wytrzymawszy hrabiego i wysłuchawszy jego przechwałek cierpliwie, odjechał nareszcie, nie dawszy mu się zbadać.
Bliższe przypatrzenie się Denderom, co było powinno zrazić zuchwałego Prometeusza, to mu jeszcze dodało odwagi. Daleko więcej się lękał, zajeżdżając przed ganek, niżeli gdy się ujrzał za bramą.
— Hrabia grzeczny, — mówił sobie — bardzo grzeczny! a jak przyjmował! I o córce nawet filut stary napomknął, to znaczy, że zwąchał odrazu, o co idzie. Jużciż po lichabym jechał, gdyby nie w swaty? Widoczna rzecz, że pójdzie jak po maśle: bylebym chciał, to się ożenię z hrabianką i pokażę temu kpu Smolińskiemu, że mnie stać i na taką żonę! Tylko, że to potrzeba będzie po francusku, po nowomodnemu koperczaki stroić; ale jakoś to będzie, niby to umizgi nie jedne na całym świecie. Cała rzecz umieć spojrzeć, rozśmiać się, odchrząknąć, przygarnąć, wziąć w kupę, w rączkę pocałować, a reszta plewa! Chybaby oszalała, żeby mnie nie chciała. Potrafię się znaleźć, potrafię. Moszko frak zrobi, rękawiczki kupię, kapelusz jest nienoszony: od sześciu lat dwa razym go miał. Nic nie braknie. U Icka konie kupię i pojadę, dalipan, pojadę! Niech zna Smoliński! Co to on sobie myśli, że ja na woskowanej posadzce języka w gębie zapomnę? Ale! ale! Pan Piotr Słodkiewicz!... żonaty z hrabianką Denderówną! Jaśnie Wielmożna Piotrowa z hrabiów Denderów, sędzina Słodkiewiczowa! Toby było pięknie! niczego! A to może być! jak Boga kocham, może być, bylebym chciał! O, o!