i rumbarbarum składały jej ulubioną apteczkę. Ale zato z jaką to spełniała gorliwością, jak na każdej twarzy szukała oznak choroby, jak ją wmawiała niekiedy, żeby zaadministrować szklankę rumianku lub dobrą dozę senesu! Wedle jej pojęć, na nic innego chorować nie było można, tylko na żołądek; każdej słabości upatrywała w nim i najpilniej starała się o dobry byt tego „gospodarza“. Zakarmiała, poiła, okadzała, smarowała i tak jej z tem było dobrze, że wkońcu pozwoliła sobie wątpić, czy doktorowie są na świecie potrzebni.
— Wydrwigrosze, — mówiła, coraz nabierając śmiałości — a tak się na tem znają, jak koza na pieprzu! Aby żołądek był zdrów, to grunt! Dalipan! wszystko czmuty! Szklanka mięty albo rumianku. Pokomponowali nie wiedzieć jakie choroby i nazwiska! Tfu! czyste brednie! ludzi tylko durzą! Zapisze tam jakiegoś dyweldreku, to chorobę zrobi, choćby jej nie było! Jak zaczną temi kolumelami, temi mamoniakami kurować, pewno, że człowieka zdrowia zbawią. Święta to rzecz rumianek i lipowy kwiat. Czemu chłopi zdrowi? — Bo tych lekarstw i doktorów nie znają! Oj, dałabym im, dała!
Tak nowy sobie żywioł znalazłszy, Brzozosia w nim szukała zajęcia i przestała się nudzić, niekiedy tylko gderząc na Franię i Wacława, jeśli ich nie smutnymi, ale bodaj tylko więcej milczącymi zobaczyła.
— Dziękowalibyście Panu Bogu, — mówiła — kiedy wam dobrze; a co wam braknie? Chyba ptasiego mleka! Chyba gwiazdki z nieba czy kafelka z pieca się zachciało. Jedz, pij, ta popuszczaj pasa! Porzućcie bo ten głupi frasunek!
Dni upływały w Palniku jednostajne a szczęśliwe. Szczęście jednostajnem być musi: ono nie pojmuje, nie wygląda, nie pragnie zmiany i chroni się jej jak wroga. Nieraz najmniejsza okoliczność, grożąca zatruciem im chwil kilku, przestraszała Franię i Wacława. I nie zdziwim się, że zajeżdżający przed ganek powóz z Denderowa musiał zniepokoić oboje.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/493
Ta strona została skorygowana.