Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/496

Ta strona została skorygowana.

nie, o jej chorobie, badając, jakie to wrażenie czynić będzie na Wacławie.
— Wiesz, Franiu, jak niebezpiecznego masz męża? Biednej Sylwanowej tak głowę zawrócił, że przyjść do siebie nie może!
Mówiąc to, spojrzała na Franię, która zarumieniona siedziała, ale Frania po chwili zakłopotania odezwała się z uśmiechem:
— Przynajmniej ja się temu nie dziwuję!
— I nie jesteś zadrosna?
— Nie! byłabym nią, gdybym choć na chwilę posądzić mogła Wacława. Ale cóż on winien, że dziwne podobieństwo jakieś naraziło go na tę przykrość... na tę boleść.
Cesia ruszyła ramionami.
— Zbyt jesteś dobra! O! ja na twojem miejscu byłabym bardzo zazdrosna. Sylwanowa, jak anioł, piękna, a mężczyźni, jak szatani, są zmienni.
— Nie wmówisz mi strachu, — odpowiedziała Frania — ale żal mi, żal serdeczny tej nieszczęśliwej kobiety! Ona tak kochać umiała.
— Ale w jakimże stanie przyjechała? — spytał Wacław. — Czy w istocie tak niebezpiecznie jest chora?
— Patrz, Franiu, jaki ciekawy! — rzuciła Cesia. — Bez żartu — dodała — pod wielką tajemnicą wam powiem, że źle jest bardzo: rumiana, świeża, wesoła, zdrowa na oko, ale... całkiem nieprzytomna. Nikt o tem nie wie, ale tak jest: biednego Sylwana nie poznaje... codzień się pyta o jego brata, codzień się go spodziewa i my go codzień obiecujemy.
Frania z niejaką obawą spojrzała na męża.
— Wyobraziła sobie, że nie z Sylwanem, ale z nim ślub wzięła! — zawołała Cesia. — Zmiłujcie się, tylko nikomu tego nie opowiadajcie: ojciec tak pragnie utaić to nieszczęście nasze!
Frania i Wacław posmutnieli.
— Ona szczęśliwa, — dorzuciła Cesia — ale my z nią?! Patrzeć na tę twarz uśmiechnioną, wesołą