Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/498

Ta strona została skorygowana.

Frani, serdeczna nawet dla Brzozosi, którą sobie ująć potrafiła, bratersko-poufała z Wacławem, kryjącym w sobie jakąś obawę, jakieś przeczucie, ale wstydzącym się zarazem podejrzeń, którym oprzeć się nie mógł. Rzuciwszy ziarna, mające później plon wydać, Cesia, nareszcie obejrzawszy wszystko, znalazłszy jakiś dobry powód powtórzenia wkrótce bytności w Palniku, odjechała, przykre po sobie zostawiając wrażenie. Jakkolwiek Frania wierzyła mężowi, ciężko jej było pomyśleć, że ktoś inny na świecie tak do szaleństwa, jeśli nie jego, to obraz jego pokochał; smutno jej było z tą myślą podziału, Cesia umiała różnemi sposoby wywołać niepokój z jej duszy. Wacław także posmutniał, przez litość, ze strachu, bo widział w bliższych z Cesią stosunkach groźbę dla swojej przyszłości.
Musiał przestrzec Franię i wylać przed nią obawy serca. Brzozosia, trochę ciekawa, niepotrzebnie go podsłuchała, a wytrzymać nie mogąc, gdy na Cesię narzekał, wsunęła się do pokoju.
— Jużto pozwól sobie pan powiedzieć, — odezwała się — że nie wiedzieć bo czego obawiacie się tej hrabianki: taż to jakieś dobre stworzenie! a taka grzeczna! a taka wesoła! Coście to do niej upatrzyli?
— Kochana panno ciwunówno, ja ją znam dawno: nic nie szkodzi być ostrożnym.
— Ale dałbyś pan pokój! ot i dobrze, że się ona tu do nas zbliżyła: czasem, dalibóg, u nas nudno; przynajmniej przywiezie z sobą świeżego powietrza, pogada, pośmieje się, pożartuje. Ktoby się tam jej obawiał! A co ona nam zrobi? Ciekawam!
Wacław się rozśmiał, Frania także.
— Jużciż was nie poróżni: a co jej z tego? Strach niepotrzebny: pluńcie i porzućcie.
Nietyle słuchając rady panny ciwunówny, ile pewni serc swoich, Frania i Wacław uścisnęli się w milczeniu, a Brzozosia poklasnęła jak zawsze tej oznace czułości: bardzo bowiem lubiła serdeczność między małżonkami.