ce pośliznął, parę razy kapelusz upuścił, zębami rękawiczki zdjąwszy, zasiadł w fotelu przy hrabiance.
Byłby nawet rozpoczął niezwłocznie rozmowę, rzucając się śmiało w odmęt konkurów, gdyby sprężyny krzesła, do których nie był przywykły, nie zrobiły mu w początku trochę niepokoju. Obejrzał się kilka razy, czy mu kto figla nie płata, czując się podniesionym do góry, popróbował uniknąć tej wygody i, ruszywszy ramionami, obrócił się do Cesi.
Gdyby nie smutek i gniew w duszy, hrabianka dawnoby nieocenionego oryginała prowincjonalnego wzięła za cel żartów. Ale teraz nie miała do nich ochoty. Ona i Sylwan spoglądali tylko na siebie, jakby ubolewając, że interesa ojcowskie takie im sprowadzają figury. Pomimo że Słodkiewicz łatwą sobie wyobrażał rozmowę z pannami, gdy przyszło do Cesi się odezwać, nie wiedział, od czego zacząć.
— Jak na początek wiosny, porę mamy niczego! — rzekł nareszcie, sądząc, że to dalej pójdzie.
— Co? — spytała Cesia.
Potrzeba powtórzenia po raz drugi tego zdania zmieszała Słodkiewicza; ale śmiało, walcząc za prawdę, aksjomat swój wyrzekł powtórnie.
— W istocie! — odpowiedziała Cesia — ale czyż to już początek wiosny?
Sędzia, który nie pojmował życia bez kalendarza, zgorszył się zapytaniem.
— A jakże, — rzekł — taż tylko co nie widać, jak skowronek zaśpiewa.
Skowronka wyraźnie umieścił, jako istotę mogącą wprowadzić rozmowę na tor poetyczniejszy.
— Ale djable ładna! — rzekł w duchu. — Trochę blada! Niczego! niczego: toby się poprawiło!
— A ja myślałam, że to jeszcze zima, — odpowiedziała Cesia, ziewając — u nas zima trwa od lata do lata. Tak chłodno — wstrząsnęła się.
Słodkiewicz nie zrozumiał.
— Bredzi! — rzekł w duchu — czy tak jej edukacji nie dali, że o wiośnie i jesieni nie wie? A to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/501
Ta strona została skorygowana.