Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/503

Ta strona została skorygowana.

— Choć to sympatje bywają zwykle wzajemne — mówiła nielitościwa panienka.
— Bywają wzajemne — powtórzył sędzia, dziwiąc się, jak szło gładko. — No! tobym się zaraz ożenił. Domu nie mam, ale toby się zrestaurowało. A reszta, aby pieniądze! aby pieniądze! Czy nie za daleko zajechałem? — spytał się w duchu sam siebie. — Ale mnie widocznie ośmiela.
— Ja pana poswatam! — odezwała się Cesia, której na myśl przyszło nastręczyć mu pannę ciwunównę.
Rozśmiał się Słodkiewicz z ukłonem, ale wtem hrabia, który się nie bez przyczyny obawiał, żeby córka nie posunęła się za daleko w swych żartach, ujął za rękę i odprowadził sędziego.
Przy obiedzie potrzeba było wielkiej wstrzemięźliwości, żeby się nie śmiać z nieszczęśliwego pana Piotra, który na potrawy patrzał ze zdumieniem i nie dawał sobie rady z niemi, póki go przykład nie nauczył, co czynić wypadało. Nakońcu, gdy wodę do ust podano, wychylił ciepłej filiżankę całą, a Sylwan parsknął; ale krzesła wstających zaszumiały i nikt tego nie słyszał. Zapach cytrynowej skórki uwiódł tak niebacznego!
Na cygara poszli do oficyny. Sylwan swoich gości do siebie zaprosił, a hrabia, zawsze podejrzewając jeszcze Słodkiewicza o jakiś interes, poprowadził go z sobą, ażeby się zbyć co prędzej.
Wypiwszy kilka kieliszków wina, trochę weselszy i śmielszy daleko, sędzia szedł z mocnem postanowieniem proszenia hrabiego, aby mu o rękę córki starać się dozwolił. Podano fajki i Dendera się zamyślił. Słodkiewicz coś opowiadał, coraz to swoje tysiąc dusz wspominając nawiasowo. Wreszcie wstał i, na jednej przechylając się nodze, zagaił sprawę:
— Jaśnie wielmożny hrabia pozwoli mi... to jest... tyle mając szacunku dla ich domu... wedle starego zwyczaju... silne przekonanie... chociaż przed sobą nie taję... byłoby dla mnie wielce zaszczytnem...