Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/505

Ta strona została skorygowana.

kował się nareszcie, przyszedł do siebie i zbliżył się do Słodkiewicza:
— Mój panie Słodkiewicz, skąd ci taka myśl przyjść mogła? Przyznaj się, ktoś ci ją poddać musiał?
— Ale ja mam tysiąc dusz, — odezwał się obrażony — cóż to? dlaczegóżbym... co to ja gorszego?
— Mój drogi, na Boga, nie chcę cię na śmiech wystawiać, ale to coś tak dziwnego, że nie wiem, jak ci to na myśl przyjść mogło! Jesteś sobie sędzia Słodkiewicz, masz tysiąc dusz, masz kapitały, wszystko to wybornie; ale ażeby sięgnąć do hrabianki Denderówny — daleko! Znam twoje pochodzenie (sędzia się zaczerwienił), wiem jak przypadłeś do grosza; jużciż to śmieszna, moje serce, pretensja, chcieć ci się bratać ze mną! Nikomu nie powiem, żeś taką niedorzeczność popełnił; ale sam widzisz, że to śmieszna pretensja.
Gdy to mówił hrabia, Słodkiewicz miał czas i rozgniewać, i zebrać na odpowiedź.
— Panie hrabio, — rzekł — jestem szlachcic, mam majątek. Zdaje mi się, że nie powinienem był obrazić pana, myśląc o jego córce.
— Ale zmiłujże się! pomiarkuj! Tobie chcieć się łączyć z familją historyczną w chwili, gdy Denderowie połączyli się z całą magnaterją austrjacką.
— No, to i ja jestem magnat, choć nie austrjacki! — zawołał Słodkiewicz. — Niebardzo się też tego szczęścia będę napierał! Mnie te apostoły niepotrzebne.
Wziął za kapelusz. Hrabia postąpił krok.
— Nie gniewajże się, mój Słodkiewicz, — rzekł protekcjonalnie — jak się zreflektujesz, sam osądzisz, żeś zrobił głupstwo. Cesia ci się podobać mogła, no! ale to wysokie progi, na twoje nogi!
— Wysokie progi — z ukłonem wynosząc się szybko za drzwi, mruknął Słodkiewicz. — Wysokie progi! Tak, tak! No, no! zobaczymy, czy ich nie potrafimy