Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/513

Ta strona została skorygowana.

— At! ani chce słuchać! — wybąknął.
— Prosić trzeba pana Słodkiewicza! — wybuchnął z gniewem hrabia — i nie raczy... ha! ha!
— To głupi człowiek! — rzekł Smoliński.
— Widać to, niema co i mówić; ale nie szczędź mnie waćpan, mów, jak to było?
— A cóż, JW. hrabio, — ozwał się stary wyga — pojechałem do niego wprost z Denderowa, pragnąc jak zawsze służyć panu; zrazu nie chciałem go wbijać w dumę i tak kołowałem, chcąc się dowiedzieć, co on sobie myśli. Ale i nic gadać z nim, szkoda gęby... Zajadł się, zaklął. Już słyszę do 40.000 rubli nabył.
— Oszalał! — krzyknął hrabia — nieprawnie!
— O! on formy wie. Wziął przelewy legalne i powiada, że jak pieniędzy na termin nie odbierze, proces wytacza i do licytacji Denderów doprowadzi.
Rozśmiał się hrabia, ale cicho, ale niezręcznie, ostatkiem siły. Smoliński spojrzał tylko i przeczytał w jego twarzy — ruinę.
— Powiedzże mu, jeśli się z nim zobaczysz, mój kochany Smoło, — odzyskując przytomność, rzekł hrabia — że z niego kpię i prosiłem cię, żebyś mu to powiedział.


Gdy się ta burza gotuje na Denderów, życie w nim na włos się nie zmieniło, nie zmniejszyła wystawa; a dla zdaleka patrzących hrabia był zawsze owym wielkim panem, co dawał bale i gasił przepychem całe sąsiedztwo. Dla gości miał twarz wesołą, w salonie zdawał się miljonerem, mówił o groszu z pogardą i dalekie osnuwał projekta, jutra nie będąc pewien. Sąsiedzi, ciekawi poznać młodą hrabinę, zjeżdżali się tłumnie, pokazywano im ją niekiedy, ale z niezmierną sztuką i staraniem, żeby się przed nimi z jej obłąkaniem nie wydać. Zwykle Sylwan szukał powodu, żeby nie być w salonie. Ewelinę wprowadzano w dobry humor, a gdy mówiła o mężu, wszystkim