Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/519

Ta strona została skorygowana.

nie puszcza jej jako żony i, choć koło niej nieodstępnie siedzieć nie może, mości baronie, zarzucić mu nie potrafisz braku serca. Właśnie, że ten widok go jątrzy i goryczą napawa, siedzieć przy niej nie może. Ale to mniejsza: inną ja mam kwestję jako ojciec familji, jako stróż ich przyszłości. Myśmy się podrujnowali na to ożenienie i zerwać go tak nie możemy, waćpan wywieziesz córkę, a my mamy zostać ze stratą, jakąśmy ponieśli?
Baron podniósł oczy od walizy, w której papiery jakieś układał, i smutny śmiech skrzywił mu usta.
— A! otóż jesteśmy na gładkiej drodze: trzeba się wam wykupić!
— Waćpan mnie dotykasz osobiście! — krzyknął hrabia. — Co to za mowa?
— Mowa jasna i zrozumiała, nic więcej: nazywam rzeczy po nazwisku; wpadliśmy w zasadzkę i okupu z nas chcecie, nieprawdaż?
— Zostaliśmy oszukani! — dumnie rzekł hrabia — zawiedzeni boleśnie, dotknięci!
— Naco słów tyle? Mówmy jaśniej, może się porozumiemy.
— Ja żony nie puszczę! — przechadzając się, dorzucił Sylwan, który ze znużenia poziewał.
— Nasze straty pieniężne są ogromne — począł hrabia. — Sylwan się zrujnował.
— Nie potrzeba było bogatych udawać! — gorzko się uśmiechając, zawołał baron.
— Zresztą, — zawołał hrabia — gdy kobiecie, nie mającej nazwiska ni stanu, uczciwe imię dajemy na okrycie jej przeszłości, mości baronie, to coś warto!
— O! przekupnie! przekupnie! Wszystko przedają, a mnie, żem klejnotami handlował, nazywacie Żydem! Czemże wy nie handlujecie? Wstydem, imieniem, sumieniem, spokojem!
Hrabia udał, że nie słyszy i nie rozumie, Sylwan mruczał swoje:
— Nie puszczę! Żona moja! Mam do tego prawo zupełne, wezwę pomocy legalnej, to żona moja!