— Mówmy o rzeczy — przerwał baron zniecierpliwiony.
— Za kogóż mnie pan masz? — wykrzyknął Dendera — za przekupnia, co wszystkiem frymarczy? Widzisz sam straty i zawody, staraj się je nagrodzić. Ja nic nie wymagam nad to, co święte i sprawiedliwe.
Hormeyer śmiał się przykro i boleśnie: dobył z kieszeni surduta przygotowany pęczek papierów i w milczeniu oddał go hrabiemu, który, przyjmując, nie spojrzał nań. Listy do posła i konsulów poskutkowały widocznie.
W jednem mgnieniu oka na głos dzwonka wbiegli służący barona, przyszła uradowana Ewelina, a ojciec, ująwszy ją pod rękę, w milczeniu, nikomu nie kiwnąwszy głową, poprowadził ją do powozu.
Sylwan spoglądał na ojca, który dał mu znak, żeby milczał. Poszli za odjeżdżającymi aż do ganku, nie mówiąc słowa: powozy już były gotowe. Baron posadził córkę, sam usiadł obok niej i konie ruszyły z dziedzińca denderowskiego pałacu.
Wacława nie było w domu, gdy Cesia, która teraz coraz częściej Palnik odwiedzała, nadjechała wieczorem już do Frani. We drzwiach dowiedziawszy się, że nie zastała brata, jakby temu rada była, pobiegła do izdebki, w której zwykle, dawne przypominając czasy, siadywała Wacławowa z Brzozosia. Ale na ten raz i ciwunówny nie było także: poszła z rumiankiem do bliskiej chaty leczyć człowieka, który uparcie od dwóch dni udawał zdrowego, a po którego twarzy Brzozosia domyślała się choroby.
Dwie panie znalazły się więc po raz pierwszy w życiu same jedne, a dla Frani był to kłopot niemały: instynktowo bowiem obawiała się Cesi i nie wiedziała, jak się z nią obchodzić. Cesia starała się, o ile możności, spoufalić ją z sobą, przyciągnąć, by zajrzeć w to niewinne serce, którego czystości nie wierzyła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/523
Ta strona została skorygowana.